O Filipinach, archipelagu cudownych, katalogowych 7107 wysp marzyłem od dawna. Dopiero niebywale tania promocja sprawiła, że wreszcie było mi danym je zobaczyć. Po długich 48 godzinach w podróży wreszcie tu dotarłem. Ostatni etap lotu z Rijadu do Manili minął nadspodziewanie dobrze, chyba dlatego, że dzięki fotelom przy wyjściu awaryjnym, dającym możliwość rozprostowania nòg w najlepsze, cały go przespałem. Manila przywitała mnie nieprawdopodobną wilgotnością powietrza. Parno było nawet bardziej niż w filmach dla dorosłych. W stolicy Filipin nie spędziłem zbyt wiele czasu. Raptem dwie godziny, które dzieliły mnie od kolejnego lotu, tym razem na wyspę Palawan. O dziwo stewardessy dobrze mi już znanej linii Air Asia nie przykuwały tym razem aż takiej uwagi.
Do Puerto Princessa, stolicy wyspy Palawan, dotarłem późnym popołudniem. Miasto przywitało mnie przerośniętym w skalę, nawet jak na Azję rozgardiaszem. Nijak nie mogłem dopatrzyć się tutaj jakiegokolwiek składu i ładu. Widać, że miasto, podobnie zresztą jak i cały Palawan dopiero raczkuje, w tempie nieprzewidywalnym odbywając drogę od prowincjonalnej wioseczki do rangi topowej destynacji turystycznej Azji. Chyba etap przejścia z wieku niemowlęcego do pozycji stojącej odbył się zbyt szybko. A jak wiadomo, co za szybko, to z pstryczkiem w nos dla zbyt porywczego niemowlaka. Ogólny bałagan, brak wizji urbanistycznej, samowola planistyczna w budownictwie aż nadto wyraźnie rzucają się tu w oczy. Nie dziwota, że taki stan nie mógł mi zbytnio przypaść do gustu. Podobnie zresztą, jak i osławiona uroda filipińskich kobiet. Póki co ich powabność nawet nie zbliża się do kanonów urody krajów słowiańskich. Jest tu za to aż nadto wyraźnie widoczną obecność płci trzeciej, znanych mi z tajskiej bądź kambodżańskiej rzeczywistości ladyboyów. Aż strach im się bliżej przyjrzeć, by nie kierować ich fantazji na pokuszenie.
Od jutra czas na intensywne zwiedzanie Palawanu, wyspy niebywale intrygującej, o dopiero co odkrytym potencjale turystycznym. Wyspy wciąż ledwo co odkrytej, wciąż słabo zdeptanej butem masowej turystyki. Wyspy filipińskiej, a jakby nie do końca. Wyspy, której pod względem biosystemowym, bogactwa flory i fauny, zdecydowanie bliżej do Borneo niźli innych wysp filipińskich.