Geoblog.pl    milanello80    Podróże    Azja 2013/2014 (Filipiny, Singapur, Bangladesz, Indie)    Poczuć się jak Indiana Jones ...
Zwiń mapę
2013
07
gru

Poczuć się jak Indiana Jones ...

 
Filipiny
Filipiny, Sagada
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13579 km
 
Od samego rana stolicę ryżowych tarasów Banaue spowijała mgła, zza której kurtyny przebić się umiał jedynie drobny deszczyk. Głównie dlatego postanowiliśmy opuścić górskie tereny Prowncji Ifugao, zamieszkiwane przez lud o tożsamej nazwie, turystycznym vanem, a więc środkiem transportu, którego zdecydowanie unikam. Przypuszczając, że podobna pogoda może panować w sąsiedniej prowincji Mountain Province porzuciliśmy pierwotny plan dotacia tam naszym ulubionym sposobem, na dachu jeepneya. Jakież było zaskoczenie, gdy mijając kolejny z górskich zakrętów, wjeżdzając w coraz wyższe ich partie, wpadliśmy w objęcia słońca. Aż zacząłem żalować, że pięknych gór przemierzanej okolicy nie pokonaliśmy siedząc rozwaleni na dachu jeepneya. Widoki były przednie, strome górskie zbocza schodziły ku samemu dołowi doliny, którą przemierzaliśmy. Ich zielona, bujnie tropikalna roślinność poczęła coraz bardziej, wraz z wjeżdzaniem w wyższe partie gór, ustępować miejsca iglastym piniom, sosnom. Po dwóch godzinach dotarliśmy wreszcie do Sagady, naszej kolejnej destynacji na północnym Luzonie.
Sagada umiejscowiona wysoko w górach, w otoczeniu ponad dwutysięcznych szczytów Kordylierów, słynie z kilku powodów. Raz, z uwagi na swe urokliwe, wysokogórskie położenie, świeże górskie powietrze, atmosferę leniwej, spokojnej prowincji. Dwa z powodu wielości jaskiń w jej okolicy się znajdujących, umożliwiających ich eksplorację każdemu, niezależnie od stopnia sprawności fizycznej. Wreszcie Sagada słynie z osobliwego zwyczaju pochówku zmarłych, choć dzisiaj już praktycznie zarzuconego.
Na mnie Sagada wywarła wielkie wrażenie już od samego początku, nie tylko z uwagi na okoliczności pogodowe, zdecydowanie przyjemniejsze niż te w prowincji Ifugao. Głównie dlatego, że przypominała swoim klimatem alpejskie malutkie miasteczka. Nawet nasz kompan Moritz, Bawarczyk z krwi i kości, podróżujący z nami od kilku dni, zauważył podobieństwo do swych rodzinnych stron. Miejscowość trochę przypominała mi wietnamski Dalat czy malezyjskie Tanah Rata z krainy herbaty w Cameroon Highlands, równie urokliwie położona, choć zdecydowanie mniej, zwłaszcza w porównaniu do tego pierwszego, tandeciarska i komercyjnie zblazowana. Podobało mi się, na tyle, że byłbym tu w stanie zaszyć się nawet na dłużej, odpocząć od tempa podróży, wyluzować.
Sielska atmosfera miasta nie sprawiła jednak, że zarzuciłem w kąt swój aktywny tryb podróżowania, nic z tych rzeczy. Okolice Sagady obfitują w zbyt wiele atrakcyjnych miejsc do zobaczenia, by pozwolić sobie na błogie lenistwo. Co to, to nie.
Największą chyba osobliwością Sagady są słynne wiszące trumny. Przodkowie współczesnych mieszkańców tych ziem, animistyczny lud Applaiów, zwykł umieszczać zwłoki zmarłych przodków w trumnach wysoko zawieszanych na okolicznych skałach. Towarzyszyło temu mordobicie świniaków i kur, w skali wręcz rzeźnianej. Obecnie, głównie z uwagi na praktykowany tutaj, jak zresztą praktycznie i na całych Filipinach, chrześcijanizm, owe zwyczaje zanikły. Pozostały tylko wiszące trumny, z których najsłynniejsze znajdują się w okolicznej dolinie Echo Valley. Droga do niej, mimo sugerowania tego przez książkowe przewodniki, nie wymaga aranżowania lokalnwgo przewodnika. Ścieżki są dosyć łatwo czytelne, zgubić się ciężko. Same trumny, cóż... niewątpliwiensą osobliwością samą w sobie, ciekawostką kulturową. Na pewno nie włączyłbym ich jednak w poczet 15 największych atrakcji Filipin, jak to wyczytałem z przewodnika od Moritza. Przy okazji odwiedziliśmy też znajdującą się w dolinie jaskinię Latang.
Wolne popołudnie wykorzystaliśmy też na całkiem przyjemną wspinaczkę na szczyt Kiltepan, z którego rozpościerały się piękne widoki na okolicę, zwłaszcza na zieleniące się w dole tarasy ryżowe. Trochę już ich na Filipinach widziałem, nie wiem skąd, ale ciągle czerpię energię, na ich oglądanie. Niewątpliwie temu, że są bajecznie piękne, soczyście zielone, zupełnie inne. W drodze powrotnej zobaczyliśmy też pobliski wodospad Bokong. Jak to się slangowo mówi, dupy nie urywał, zwłaszcza jeżeli przypomnieć sobie ten widziany przeze mnie dnia poprzedniego. Wieczór spędziliśmy grając w darta w barze urokliwie wkomponowanym w jaskinię.
Kolejnego dnia, wyjatkowo długo wygrzebując się z łożka, wybraliśmy się na penetrację kolejnej z tutejszych atrakcji, pobliskich jaskiń. Bożo trochę wyczerpany po trekingu w Batad odpuścił, udaliśmy się więc na eksplorację jaskiń tylko z Moritzem. Wybraliśmy najbadziej ekstremalną z kilkunastu tutaj tras jaskiniowych, trasę nazywaną określeniem "connecting cave", łączącą dwie z największych tutejszych jaskiń - Lumiang Burial Cave z Sumiang Cave. U wejścia do tej pierwszej znajduje się około 100 trumien, niektórych ponoć nawet 500 letnich. Samo przejście między jaskiniami wymaga udziału przewodnika. Bez niego nie sposób byłoby pokonać ową prawie 3 godzinną trasę. Ciężko byłoby znaleźć wąskie szczeliny, którymi trzeba było się przepychać, przejścia między kolejnymi poziomami jaskini. Nieraz musieliśmy się przeciskać przez otwory wielkości budy do psa, szparami tak wąskimi, że patrząc na swoje nieazjatyckie rozmiary aż się dziwię, że się zmieściłem, wspinać po linach do góry, ześlizgiwać po śliskich uskokach skalnych, brodzić do pasa w wodzie. Wyobraziłem sobie przygody Indiany Jonesa, w którejś części z jego wojaży przemierzał on podobne do naszych, jaskiniowe komnaty. Choć przez chwilę mogłem poczuć emocje, jakie i on przeżywa. Czasem warto poczuć się jak bohater, czasem warto być Indianą Jonesem, nawet jeżeli to uczucie nie jest w stanie przetrwać dłużej niż tylko chwilę. Człowiek godzi się na te wszystkie trudności, deptanie po nietoperzym łajnie, kapanie wody na głowę, ogólny brud, smród i malarię, a mimo wszystko czerpie z tego potężną dawkę emocji. Na pewno większą niż gdyby te emocje przeżywał z pilotem telewizora w ręce. Gdzieś tam w duchu podświadomie się cieszę, że tak mnie natura skonstruowała, że miast wygodnictwa, wolę te wszystkie niedogodności, wzamian wręcz kąpiąc się w morzu przygód.
Sagadę opuszczałem z ewidentnym żalem. Podobało mi się tutaj. Zaczynam zauważać, że takich miejsc jest tutaj więcej na Filipinach. Jakoś ciężko jest mi się z nimi rozstać. Chciałoby się zostać dłużej. Znacznie dłużej...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
marianka
marianka - 2013-12-12 16:56
Jeśli kiedyś wydasz przewodnik po Filipinach (albo przynajmniej własne ''15 Top miejsc na Filipinach"), to ja kupuję;))!!
 
Pablito
Pablito - 2013-12-13 08:24
Bardzo ciekawe tradycje pogrzebowe, z chęcią zgłębiłbym temat. Zwłaszcza zaintrygowało mnie "Towarzyszyło temu mordobicie świniaków i kur, w skali wręcz rzeźnianej". Czy mógłbyś szerzej opisać jak to dokładniej wyglądało?
 
milanello80
milanello80 - 2013-12-16 01:21
Na pogrzebanie w wiszących trumnach mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Tj. Ci, którzy byli w stanie poświęcić rytualnie minimum 20 świń i 60 kurczaków. Nie muszę pisać, że wszystko opływało w krwi
 
Król Artur
Król Artur - 2015-05-23 02:06
Ale mordobicie świń?! To znaczy jak? Po prostu w ryja ją?!
 
 
zwiedził 42% świata (84 państwa)
Zasoby: 1116 wpisów1116 1546 komentarzy1546 14981 zdjęć14981 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.09.2024 - 15.09.2024
 
 
27.04.2024 - 04.05.2024
 
 
24.11.2023 - 01.04.2024