Opuściłem wreszcie, po kilku dniowym pobycie, przeciętnawą jak już pisałem, wyspę Panay. Kolejnym miejscem na mapie mojej motorowej eskapady po archipelagu wysp Visayas była stosunkowo rzadko odwiedzana przez turystów wyspa Guimaras. Słynie ona głównie z plantacji mango. Tutejsze mango na tyle rozkoszują swym smakiem, że nawet, jak gdzieś wyczytałem, zostały wybrane najsłodszym owocem świata. Był to w zasadzie wystarczający impuls do odwiedziń tej wyspy.
Tym, co się rzuca w oczy, jest stosunkowa izolacja cywilizacyjna wyspy. Raptem kilkuminutowy rejs łodzią z Iloilo, przenosi do miejsca nie dość, że wolnego od przywar masowej turystyki, to równocześnie stroniącego od fastfoodów, wszechobecnego syfu, wzmożonego ruchu kołowego. Na wyspie króluje cisza, spokój i mango oczywiście. Potężne, rozłożyste drzewa wyrastają wzdłuż serpentynowo wijących się dróg wyspy. Guimaras jest stosunkowo niewielką wyspą, na jej objechanie w koło wystarczy jeden dzień. Poza swoją senną atmosferą, wyspa nie posiada zbyt wielu atrakcji, sprawiających, że potencjalny turysta byłby gotów zatrzymać się tu na dłużej. Chyba najciekawszymi miejscami na wyspie są jej południowe krańce. Znaleźć tu można całkiem urokliwe plaże. Nasłynniejszą, najszerzej reklamowaną jest plaża Alubihod. Przyznam, że może się podobać. Zachwyca zwłaszcza swym turkusowym kolorem morza. Mnie osobiście bardziej do gustu przypadła jednak plaża w Guisi. Zdecydowanie mniej zatłoczona niźli ta pierwsza, umiejscowiona w uroczej zatoczce, cicha i spokojna. Niestety, jako że kolejnego ranka postanowiliśmy opuścić wyspę, kierując się z jej wschodniego wybrzeża ku pobliskiej, olbrzymiej, wyspie Negros, nie było nam danym przebywać tu zdecydowanie dłużej czasowo. Na nocleg obraliśmy położoną w północno-wschodniej części wyspy miejscowość East Valencia. Wieczorne karaoke połączone z graniem w darta stanowiło niejako nasze pożegnanie krótkiego, bo jednodniowego epizodu na wyspie. Kolejnego dnia rozpoczynamy eksplorację następnej z wysp Visayasów - wyspy Negros.