Zapomniałem w poprzednim poście napisać o samych mango. Jak wspominałem, filipińskie mango zostało wybrane najsłodszym owocem świata. Nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości. Wiem na pewno, że tutejsze mango są tak smaczne i słodkie, że zajadam się nimi bez przerwy. Po prostu miód w ustach, choć właściwszym byłoby napisać mango w ustach.
To na tyle wieści o pozytywnym zabarwieniu.
Na Negros, kolejną wyspę naszych motorowych wojaży, dotarliśmy z niemałymi przygodami. Z Guimaras pływają tylko małe łodzie silnikowe. Zabranie na nie naszych motorków było dla załogi nie lada wyzwaniem. Kolejnym było rozszalałe morze. Takich fal, dosłownie walących w burty łodzi chyba jeszcze nie widziałem. Przyznam szczerze, że nawet przez myśl przeszły mi katastroficzne wizje. Nawet będąc wytrawnym pływakiem, za jakiego się uważam, nie miałbym jakichkolwiek szans z tak rozszalalym żywiołem.
Dotarłszy do Pulupandan, naszego pierwszego punktu na wyspie Negros zauważyłem wyjątkowo ciemne, wręcz czarne plaże. Może stąd się bierze nazwa wyspy. Koniecznie muszę to w wolnej chwili sprawdzić. Naszą destynacją była stolica prowincji Negros Occidental, półmilionowe Bacolod. Kolejne z niezbyt urokliwych, łagodnie mówiąc, filipińskich miast. Niestety i tutaj jakichś pozytywów nie sposób było się doszukać. Tłoczno, brudno, zakorkowanie, głośno. Pozostać tu dłużej nie byłoby zbyt wskazanym. No, chyba że w okresie słynnego festiwalu MassKara, jednego z najsławniejszych na całych Filipinach, przypominającego ponoć słynny festiwal masek z Wenecji. Ten festiwal ma jednak miejsce w drugiej połowie października.
Przewodniki zachęcają jednak do odwiedzenia niedalekiej miejscowości Silay, nazywanej nawet Paryżem Negros. Francuscy plantatorzy trzciny cukrowej, z której wyspa Negros słynie, wznieśli w XVIII i XIX wieku ponad 30 kolonialnych domów. Miasto na czas swojej świetności zaczęło przyciągać artystów i muzyków. Niestety, o czym naocznie się przekonałem, czasy świetności Silay, dawno przeminęły. Miasto nijak nie może równać do wizytowanego wcześniej przeze mnie Vigan. Tam historia ukryta jest dosłownie w każdym kamieniu. Tutaj trzeba jej głęboko szukać. Jej ślady zdecydowanie wyparte zostały przez wszechobecny azjatycki chaos. Historii już tu nie czuć... Niestety przewodniki często mają to do siebie, że zastana rzeczywistość jest zgoła odmienna od tej ich słowami opisanej.
Jutro uderzamy w kierunku południowego Negros. Z nadzieją, że Filipiny ukażą nam swe przyjemniejsze, pocztówkowe oblicze.