Ostatnie dni na filipińskiej ziemi spędziłem zupełnie na luzie, nijak nie wywierając na sobie presji zaliczania kolejnych turystycznych miejscówek. Po paru dniach spędzonych w Sabangu, resztę przebywałem raz wtóry w filipińskiej stolicy, Manili. Manilę poznałem dosyć dobrze podczas moich kilku pobytów tutaj. Pomogła mi zresztą w tym moja znajoma, Jeveth.
W poprzednich postach powstrzymywałem się od wysnuwania jakichkolwiek sądów odnośnie tego miasta. Obecnie, chyba jestem w stanie określić swoje stanowisko, przedstawić swoją opinię odnośnie Manili. Wszak w sumie przebywałem tu koło tygodnia, spośród moich prawie dziewięciu na Filipinach.
Manila to ogromne miasto, gdzieś wyczytałem, że jako aglomeracja liczy nawet ponad 18 milionów mieszkańców. Jej dzisiejszy kształt, zabudowa urbanizacyjna są efektem powojennego procesu budowy miasta praktycznie od nowa. W trakcie II wojny światowej w następstwie potężnych bombardowań miasto zostało praktycznie zrównane z ziemią. W efekcie śladów historii w mieście, może poza odbudowanym Intramuros, nie sposób napotkać. To co zbudowano po wojnie pozostawiono we władaniu fantazji i nagłej potrzeby. W efekcie o Manili można napisać wszystko, ale nie to, że jej zabudowa przedstawia wytwór przemyślanej wizji planistów i urbanistów. Manila to miasto bez składu i ładu. Miasto niezbyt przyjazne jego mieszkańcom, jak i turystom. Gdzie nie popatrzeć panuje chaos, czy to w zabudowie, ruchu drogowym, transporcie. Śmieci walają się dosłownie wszędzie. Jeżeli jednak to co widzisz, ten nieopasany brud, morze śmieci, jeżeli to wszystko Cię rozczarowywuje, weź oddech, nie musi nawet być głęboki. To co dotrze do Twoich nozdrzy, jeszcze bardziej Cię odrzuci.Ten smród, smród ulicy, spalin, drogi, niedomytych ludzi, włóczęgów, żebraków ludzi śpiących w kartonach pod każdym z wiaduktów. Manila poraża biedą, biedą na niewyobrażalną skalę. Przyznam szczerze, że nie miałem moralnej legitymacji, by pstrykać foty biedzie Manili. Moja wrażliwość nie pozwalała mi na to.
By poznać prawdziwą biedę, nie trzeba jeździć daleko w świat, znajdziesz ją również w krajach rozwiniętych, także u nas Polsce. Niemniej nie rzuca się ona w oczy tak jak tutaj, nie jest tak eksponowana, tak naturalnie obojętna. Obok kartonów, w których mieszkają biedacy przejeżdzają najnowocześniejsze samochody, takie których zdjęcia ukazuje się w magazynach o nowinkach motoryzacyjnych. Obok slumsów, za strzeżonym murem, strzelają w niebo wille bogaczy. Te dwa światy dzieli raptem mur i uzbrojony strażnik. Bogatym nie sposób uniknać widoku na biedę slumsów ze swoich okien. Obok tych kartonowych slumsów strzelają w górę nowoczesne malle, centra handlowe, zaspokajające wszelkie potrzeby bogaczy. Ale i to bogactwo musi na swojej drodze zasmakować garść goryczy, choćby wystając w nieskończoność swoimi wypasionymi furami w niewyobrażalnych korkach Manili.
To jest swoisty paradoks krajów ubogich, obok ekstremalnej biedy funkcjonuje ekstremalne bogactwo, rozpasione, przeżarte pieniędzmi, zdolne zaspokajać swoje wszelakie zachcianki. W krajach trzeciego świata rzuca się to aż nadto w oczy. W krajach rozwiniętych te dysproporcje między bogatymi, a biednymi nie są aż tak horendalnie rozbieżne.
Problemem Manili jest tez brak miejsc reprezentacyjnych, na pewno takim nie jest pełna wieżowców dzielnica Makati, na pewno nie nadmorski Bay Walk. Manili brakuje miejsc zielonych, parków, ogrodów, miejsca dla wypoczynku od gwaru i smrodu ulicy. Sam Rizal Park, miejsce całkiem przyjemne, nie zaspokaja wystarczająco potrzeb miasta.
Manila nie zachwyca, bo zachwycić nie ma czym. Jest miastem brudu, korków i biedy. Miastem od samego początku nie sprawiającym pozytywnego wrażenia. Niemniej, wiem to z autopsji, im dłużej się tu przebywa, tym człowiek bardziej uodparnia się na te wszystkie niedogodności i utrudnienia. Po czasie przestaje zauważać pewne rzeczy, staje się na nie obojętnym. A stąd już najprostsza droga do akceptacji rzeczywistości. Może dlatego miejscowi ludzie nie dostrzegają rzeczy, które jako turyście rzucały mi się wnet oczy. Zwłaszcza bieda, bieda Manili...