Wspomniałem poprzednio, że w obrębie mojej aktualnej trasy po południowo - zachodnich rubieżach Bangladeszu znajdują się aż dwa spośród trzech bangladeskich obiektów z listy UNESCO. Jeden z nich, kompleks meczetów z Bagherkhat, już zwiedziłem, mój poprzedni post właśnie jemu poświęciłem. Nie omieszkałem mieć w planach wizyty również i w kolejnym. Park Narodowy Sundarbans, bo o nim właśnie mowa, to miejsce największego skupiska lasów namorzynowych na świecie oraz siedlisko najsłynniejszego ich mieszkańca, tygrysa bengalskiego. Park Narodowy Sundarbans uważany bywa za atrakcję turystyczną numer 1 w Bangladeszu. Rozciąga się on na terenie o powierzchni ponad 10 tys. km2. Większa jego część znajduje się w granicach właśnie Bangladeszu, nieco ponad 35 % na terenie Indii. Lasy namorzynowe Sundarbanów porasta 26 spośród znanych 54 rodzajów mangrowców. Odgrywają one kluczową rolę w ochronie wybrzeża przed erozją, sztormami i tsunami. Stanowią siedlisko dla 32 gatunków ssaków, ponad 300 gatunków ptaków, wielu innych zwierzaków. Swą sławę Sundarbany zawdzięczają jednak tygrysom bengalskim, których zamieszkuje na ich terenie około 500, co stanowi ponad 10 % wszystkich dzikich tygrysów świata. Kolorytu wizycie w Sundarbanach dodaje fakt, że tutejsze tygrysy mają mrożącą krew w żyłach reputację ludożerców. Szacuje się, że rokrocznie w następstwie ich ataków rocznie ginie od 20 do 30 ludzi.
Miejscem, w którym najlepiej zorganizować wyjazd w teren Sundarbanów jest stolica tutejszej prowincji, całkiem spore miasto Khulna. Dotarłem tam na wieczór, po zwiedzeniu kompleksu w Bagerkhat. Wybrałem dosyć przewyższający moje budżetowe założenia hotel (Castle Salam), tylko po to, by wreszcie zażyć gorącej kąpieli i uzupełnić niniejszego bloga. To pierwszy hotel w Bangladeszu, który dysponował internetem. Rozejrzałem się po mieście za opcją wyjazdu w teren Parku Narodowego Sundarbans. Niestety ceny oferowane przez tour operatorów porażały. Kilkudniowy wyjazd w teren Sundarbanów absolutnie nie wchodził pod uwagę. Jednodniowy wyjazd, również cenowo odrzucał (ok 150 USD). I tak, leżąc w łóżku, czytając przewodnik, rozmyślając, jak ugryźć Sundarbany, by jednocześnie nie nadwyrężyć za nadto budżetu, odebrałem telefon z recepcji mojego hotelu. Okazało się, że z podobnymi wątpliwościami zmaga się ledwo co przybyły tu Amerykanin, Alex. Z perspektywy czasu mogę skonstatować, że należy on do tego typu turystów, za którymi za specjalnie nie przepadam i którzy nie stanowią najlepszego typu kompanów do wspólnej podróży. Prezentuje sobą bowiem tę grupę ludzi, którzy zbytnio z groszem się nie liczą, jedząc w możliwie najlepszych restauracjach, nocując w możliwie najlepszych hotelach. Częstokrotnie płacił za coś znacznie więcej niż powinien, więcej niż za tożsame płaciłem ja. Niestety, ludzie tacy jak Alex psują rynek usług turystycznych. Miejscowi, widząc białasa gotowego płacić wyimaginowane ceny, najzwyczajniej przyzwyczajają się do tego. Nie dziwota, że uważają białych za finansową studnię bez dna, starając się z niej naczerpać ile można. Niestety, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Wspólnie ustaliliśmy, że razem udamy się do Sundarbanów, w dodatku robiąc to na własną rękę, z najbliżej im położonej miejscowości Mongla. Dotarliśmy tam kolejnego poranka. W niedługim czasie sam nas znalazł bardzo sympatyczny właściciel łodzi, niejednokrotnie organizujący już turystom wyjazd w obręb Sundarbanów. Ustaliliśmy z nim szczegóły naszej wyprawy w teren Parku Narodowego Sundarbans. Wprawdzie wyjazd, głównie za sprawą konieczności posiadania odpowiednich pozwoleń, w dalszym ciągu nie należał do niskich, niemniej był już zdecydowanie przyjemniejszym dla portfela. Resztę dnia spędziłem włócząc się uliczkami niewielkiej Mongli. Nie obyło się oczywiście bez sympatycznych rozmów, wspólnych herbatek z miejscowymi. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Tutaj w Bangladeszu ja jestem dla nich największą atrakcją.
Kolejnego poranka udaliśmy się na całodniową wyprawę w obręb Parku Narodowego Sundarbans. Alangi, właściciel łodzi, zorganizował wszystko tak, by niczego nam brakowało. Zadbał o to, by z głośników dobiegała miejscowa, bengalska muzyka, załatwił też butelkę bengalskiej wódki. Wyprawa w Sundarbany zapowiadała się obiecująco. W planach było zobaczenie lasów namorzynowych z pokładu łodzi oraz wizyta w stanicach rangerów parku w Karamjal oraz Harbaria. Niestety pogoda nie należała do wymarzonych. Było stosunkowo zimno, w dodatku nad Sundarbanami zalegała mgła. Jakoś nie byłem zbyt pozytywnie nastawiony na zobaczenie tygrysa bengalskiego. Wiem, że szanse ku temu są praktycznie zerowe. Może dlatego za infantylne wydawały mi się wyimaginowane próby wmówienia turyście przez strażników parku, że ten a ten ślad należał właśnie do tygrysa, tam a tam nocował. Owszem turyście, zwłaszcza laikowi łatwo podziałać na wyobraźnię, wmawiając mu co chce usłyszeć. Ale na litość boską, niektórzy oglądają National Geographics, również programy tygrysom poświęcone.
Generalnie wyjazd w Sundarbany nieco mnie rozczarował. Pogoda nie była naszym sprzymierzeńcem, pewnie dlatego stosunkowo niewiele zwierząt udało nam się zobaczyć. Wymarzłem całkiem solidnie, może dlatego moja ocena jest zaniżona. Byłem już w życiu na kilku wyprawach łodzią w dzicz, w zarośla, mokradła. Tej z Sundarbanów niestety nie zapamiętam jakoś wyjatkowo. Do wiodącej w moich wspomnieniach wyprawy w dorzeczu Orinoko w Wenezueli wiele jej brakowało.
Na koniec, abstrahując od wątku Sundarbanów, nie mogę nie wspomnieć o czymś, co rzuciło nowe światło na moje pojmowanie muzułmańskiej rzeczywistości i seksualnego tabu wydawałoby się ją przenikającego. Wracając z wyprawy w Sundarbany zatrzymaliśmy się w wiosce Santa Maria. Okazało się, że zamieszkuje ją znaczna liczba muzułmańskich prostytutek. Świadczą one swoje usługi głównie na rzecz marynarzy, licznie do portu w Mongli zawijających. Ponoć wśród wielu nacji również i nasi rodacy zwykli korzystać z ich usług. Co nie do pojęcia, okazuje się że cena ich usługi seksualnej wynosi połowę ceny, jaką w wiosce trzeba zapłacić za puszkę piwa !
Wątków seksualnych w purytańskim zdawałoby się kraju muzułmańskim nie koniec. Na zakończenie naszej wspólnej wyprawy po Sundarbanach, nasz właściciel łodzi, Alangi, zaprosił nas do wzięcia udziału w muzułmańskim... striptizie. Pojechaliśmy na obozowisko zbudowane w szczerym polu. Tutaj aż nadto wyraźnie uwidoczniła nam się natura stosunków społecznych panujących w krajach islamu. Krajach, w których mężczyźnie można praktycznie wszystko, kobiecie prawie nic. Kobiety pewnie grzecznie wysiadywały w zaciszu domów, tymczasem mężczyźni, w liczbie niepoliczalnej, przyszli sobie nacieszyć oko striptizem. Alex był bardzo podekscytowany wizją zobaczenia striptizu w krajach muzułmańskich. Ja byłem bardziej ostrożny, bardziej obawiając się, jak może być odebrane przybycie w takie miejsce innowierców, chętnych podglądać wdzięki muzułmańskich kobiet. Okazało się, że słowo striptiz bylo zwykłym wyolbrzymieniem, a wzięliśmy udział co najwyżej w erotycznych tańcach. W dodatku główne aktorki, nie należały do zbyt urodziwych. Nawet nie musiałem zbyt nalegać na Alexa, by wcześniej opuścić to miejsce. Jego wcześniejsza ekscytacja ulotniła się zdecydowanie szybko.