Po kilkudniowym pobycie na południowo - zachodnich rubieżach Bangladeszu, w prowincji określanej Khulna Division, przerzuciłem się bardziej ku północy do Rajshahi Division. Prowincja ta z stanowi dosłownie skarbnicę historyczno - archeologiczną z różnych okresów historii Bangladeszu. Zachowały się tutaj ślady dominacji zarówno kultury buddyjskiej, wypartej następnie przez hinduską, wreszcie pierwsze ślady z okresu podboju tych ziem przez muzułmanów. Pod względem historyczno - architektonicznym to zdecydowanie najzasobniejszy region całego kraju. Nie dziwota więc, że kolejne dni postanowiłem przeznaczyć na eksplorację tych ziem.
Region prowincji Rajshahi słynie też z plantacji mango. Aż przyszły mi na myśl słodkie mango uczty, które odbywałem jeszcze nie tak dawno na Filipinach. Niestety aktualnie w Bangladeszu nie ma sezonu na mango (maj, czerwiec) toteż pozostaje mi obejść się smakiem.
Wróciwszy po sundarbańskiej przygodzie do Khulny, postanowiłem przetransportować się do północnej prowincji Rajshahi Division pociągiem. Jeszcze tym środkiem transportu w Bangladeszu nie podróżowałem, a nie ukrywam, że oprócz samodzielnego motorkowania to mój ulubiony środek transportu. Miło wspominam ubiegłoroczne podróże pociągiem po Myanmarze, więc aż głodny byłem podobnych wrażeń tutaj, w Bangladeszu. Po cichu liczyłem, że może uda mi się odbyć gdzieś tam po myślach krążące wizje odbycia przejażdżki na dachu pociągu. Niestety konduktor skutecznie wybił mi je z głowy. Postanowiłem zakupić bilety na pierwszą klasę. Okazało się to być błędem. Niestety podróżowalem w oderwaniu od kontaktu z lokalnymi mieszkańcami. Przydzielono mi prywatny przedział, w którym dopiero po czasie dosiadły się jeszcze dwie miejscowe osoby. Byłem nieco rozczarowany brakiem możliwości interakcji z miejscowymi. Z drugiej strony choć na chwilę mogłem odpocząć od tej uciążliwej bangladeskiej serdeczności, tych wielu pytań, uśmiechów, pozowania do zdjęć.
Widoki po drodze były takimi jak się spodziewałem. Zza pociągowej szyby mogłem podglądać życie bangladeskiej wsi, rolników uwijajacych się przy pracy na ryżowiskach, ludzi w swoich drewnianych domkach, dzieci wokół nich biegające, umorusane niesamowicie, pełne uśmiechu, beztroski.
Rajshahi, stolica prowincji o tożsamej nazwie to miasto uniwersyteckie. Uczelni na jego terenie znajduje się co nie miara. Jest przede wszystkim bazą wypadową do trzech zasłużonych historycznie miejsc w Bangladeszu. Ruin zaginionego muzułmańskiego miasta Gaur (Sona Mesjid), położonych w zachodniej części prowincji, tuż przy indyjskiej granicy. Wreszcie znajdujących się w niedalekiej odległości od miasta pozostałości hinduskiej dominacji na tych ziemiach, w miejscowościach Puthia oraz Natore. O ile tą pierwszą destynację, przede wszystkim z uwagi na odległość od Rajshahi, celowo sobie odpuściłem, o tyle dwie ostatnie zamierzałem odwiedzić w trakcie jednodniowej wycieczki z miasta.
W miejscowości Puthia znajduje się kompleks XIX wiecznych świątyń i pałaców z okresu hinduskich możnowładców na tych ziemiach. Kompleks, mimo że nieco zaniedbany wygląda nad wyraz zachwycająco. Wśród okolicznych stawów, leśnych gajów znajduje się multum rozrzuconych budynków. Okolica wręcz emanuje historią. Gdzie nie popatrzeć widać jej ślady. Szkoda, że budynki coraz bardziej popadają w ruinę. Wydaje się, że jedynym, komu zależy na zachowaniu ich dziedzictwa jest tutejszy przewodnik, pan Bishwana, chodząca skarbnica wiedzy. Nadmienić należy zwłaszcza o pięknie ulokowanej nad okolicznym stawem świątyni Shiwy, majestatycznie przeglądającej się w swemu odbiciu w wodach stawu, a zwłaszcza cudownym terakotowym, misternym rzeżbieniom z mitologii hinduskiej w świątyni Govinda. Muszę przyznać, że wizyta w miejscowości Puthia bardzo przypadła mi do gustu.
Co innego, kolejna miejscowość Natore, tutejsze pałace hinduskich możnowładców, radżów, mnie nie zachwyciły. Nie są miejscem, które może wryć się w pamięć. W Natore znajdują się dwa takie kompleksy pałaców (rajhbari). Przyjemniejszym wydawał mi się ten starszy (z połowy XVIII wieku), bardziej zaniedbany, ciekawy architektonicznie, przesiąknięty historią. Nowszy, odnowiony, stanowi obecnie rezydencję premiera kraju na czas jego wizyty na terenie północy kraju. Pałac odrestaurowano wyposażono w kamery, ochronę. Brak mu historycznego smaku. A już cena jaką musi uiścić obcokrajowiec za chęć wizytacji tego miejsca, pięćdziesięciokrotnie wyższa niż w przypadku miejscowych, trąca zwyczajnym chamstwem i brakiem zdrowego rozsądku.