Widoki z drogi do Cox's Bazar były diametralnie inne niż dotychczas widziane przeze mnie w Bangladeszu. Gdzieniegdzie jeszcze dominowały ryżowiska, szczególnie po jej zachodniej stronie, ale większość drogi mijała coraz wyraźniej zarysowujące się we wschodnim kierunku wzniesienia. W samym południowym krańcu kraju, przy granicy birmańskiej, piętrzą się najwyższe wzniesienia kraju (z najwyższym szczytem Mowdon Taung - 1064 m). Moja twarz szczególnie uśmiechnęła się, gdy na szczycie jednego ze wzniesień dostrzegłem buddyjską stupę. Wróciły wspomnienia z ubiegłorocznej wyprawy do Birmy, gdzie takie widoki miały miejsce na porządku dziennym. Południowe krańce Bangladeszu zamieszkuje znacząca liczba społeczności buddyjskiej. Wypierani w zamierzchłych czasach przez muzułmańskich najeźdźców schronili się właśnie w tych najbardziej południowych rubieżach dzisiejszego Bangladeszu.
Cox's Bazar to najsłynniejszy, w zasadzie jedyny nadmorski kurort kraju. Widać to już po wjeździe w okolice plaży, gdzie piętrzą się nowoczesne wielopiętrowe hotele. Jest ich na tyle dużo, że spokojnie można znaleźć całkiem dobry nocleg po przystępnych cenach, czego pierwotnie się obawiałem. Moja noclegownia prezentuje się całkiem komfortowo, choć przyznam że dopiero po czasie uzmysłowiłem sobie, ile kurzu w niej zalega. Pewnie po powrocie z mojej czteromiesięcznej tegorocznej wyprawy moje mieszkanie będzie wciąż mniej zakurzone niż mój obecny hotelowy pokój.
Pamiętam, gdy hen dawno temu pochłonięty penetrowaniem mapy świata, rzecz jasna do dziś to jedna z moich ulubionych czynności, natrafiłem w Bangladeszu na dziwnie brzmiące, intrygujące miasto. Już wówczas nazwa Cox's Bazar jakoś na trwale utkwiła mi w pamięci. Któż by wówczas przypuszczał, że nadejdzie taki dzień w moim życiu, że maciupeńki punkcik na mapie będzie miejscem, w którym postawie stopę.
Cox's Bazar swą sławę, przynajmniej na skalę swego kraju, zawdzięcza jednemu faktowi. Zapewne mało kto z czytających, ba pewnie mało kto w świecie, również tym podróżniczym, wie że tutaj właśnie znajduje się najdłuższa plaża świata. Tak, to prawda. Do czasu objęcia Bangladeszu planami mojej tegorocznej wyprawy, dogłębnego wczytywania się w przewodniki, sam nie zdawałem sobie z tego faktu sprawy. Plaża w Cox' s Bazar to nieprzerwana, 125 kilometrowa ławica piasku. W granicach miasta szeroka, nawet bardzo, w dodatku stosunkowo, o dziwo, czysta. Przyznam szczerze, że plaża w Cox's Bazar prezentuje się całkiem urokliwie. Nie jest to co prawda pocztówkowy typ plażowej urody, nie rzuca na kolana jak plaże południowej Tajlandii, Indonezji, czy Filipin, ale mimo wszystko wydaje się być przyjemnym miejscem na leniuchowanie pod plażowym parasolem. Plusem miejsca jest niewątpliwie bogata oferta sportów wodnych i innych plażowych atrakcji. Przejażdzka quadem, na koniu, skuterem wodnym, łodziami, chyba nigdzie indziej na świecie nie kosztuje tak tanio, raptem kilka do kilkunastu złotych. Dziwnym, że i tutaj, w tak atrakcyjnym zdawałoby się turystycznie miejscu, nie natrafiłem na innych zagranicznych turystów. No nic, znów cała sława z bycia celebrytą w Bangladeszu spłynęła na mnie. Znów setki wspólnych fotografii, pytań, uśmiechów. Zostałem nawet zaproszony na kolację, miło spędzajac czas na plotkowaniu o Bangladeszu.
Dwa beztroskie i leniwe dni w Cox's Bazar minęły jak z bicza strzelił. Jutro ruszam kontynuować plażowe lenistwo na sam koniuszek kraju, na jego jedyną koralową, tropikalną wyspę - St. Martin.