Geoblog.pl    milanello80    Podróże    Azja 2013/2014 (Filipiny, Singapur, Bangladesz, Indie)    Hola,hola Panie... czyli przejść z indyjską ambasadą ciąg dalszy
Zwiń mapę
2014
10
lut

Hola,hola Panie... czyli przejść z indyjską ambasadą ciąg dalszy

 
Bangladesz
Bangladesz, Chittagong
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22504 km
 
Pieprzone Indie, pieprzone Indie. Chciałem, ba mogłem tak w kółko. Moje rozgoryczenie miało bezkresne dno. Ale po kolei.
Do Chittagong dotarłem tuż przed godziną czwartą, terminem wyznaczonym na odbiór indyjskiej wizy w tamtejszym konsulacie. Wziąlem rikszę, kierując się ku przedmiotowej placówce. Moje rozmyślania przerwało dziwne spostrzeżenie. Jechaliśmy pod górkę, riksiarz wcale nie pedałował, a mimo to żwawo pokonywaliśmy wzniesienie. Co jest do licha...pomyślałem. Dopiero po czasie skonstatowałem, że riksze w Chittagong, ich zdecydowana większość, pedały mają na pokaz. Wprawiane są za pomocą elektrycznych akumulatorków.
W ambasadzie tłok niesłychany. Wszyscy po wizy. Mój numerek odbioru - 409. No tak, poczekam sobie trochę. Trudno. Gdy jednak tylko spostrzeżono białasa, od razu znalazłem się we froncie kolejki. Cóż do licha, czy jestem ciężarną babą, czy co. Nie, to tylko kolejny przejaw bangladeskiej serdeczności i szacunku wobec obcokrajowca. Wiele razy wspominałem, że w Bangladeszu cudzoziemców, zwłaszcza tych ze świata zachodu, traktuje się z niebywałą atencją, taką jakiej nie doświadczyłem jeszcze w żadnym innym kraju. A przecież wszędzie w Azji wręcz tonę w objęciach azjatyckiej serdeczności. Polubiłem to, zacząłem to czasem nawet wykorzystywać, o czym za chwilę napiszę.
Odebrałem indyjską wizę, rzuciłem okiem do paszportu czy rzeczywiście tam jest i pojechałem na stację kolejową. Już podczas ostatniego pobytu w Chittagong zakupiłem bilet na nocny pociąg do Srimangal, mojej kolejnej, jednej już z ostatnich, bangladeskiej destynacji.
Dotarłszy na stację, udając zagubionego turystę, korzystając ze swojej uprzywilejowanej pozycji, o czym pisałem wcześniej, skierowałem swe kroki wprost do biura menedżera dworca. Elegancki pan w starszym wieku przyjął mnie z typowo bangladeską serdecznością. Tradycyjny zestaw pytań, tradycyjna kawka i już przydzielono mi pomoc w odnalezieniu właściwego przedziału i łóżka w pociągu. Na koniec, jeszcze przed odjazdem, sam menedżer pofatygował się osobiście do pociągu, sprawdzając czy zapewniono mi należyte warunki i informując obsługę pociągu, że mają mi zapewnić wszelką żądaną pomoc. Osiołkowi w żłoby dano. Jestem tu traktowany jak celebryta, jak jakiś radża. Będzie mi tego brakować :) Jeżeli ktoś chciałby choć przez chwilę poczuć się jak ktoś wyjątkowy lub po prostu potrzebował połechtać swoje ego, proponuję wycieczkę do Bangladeszu, tu tego doświadczycie w nadmiarze.
Układając się do snu popatrzyłem raz jeszcze do paszportu. Indyjską wizę mi przyznano. Ale cóż to ? Zamiast żądanego przeze mnie jako miejsca wjazdu do Indii, punktu granicznego w Tamabil, łączącego bangladeską dywizję Sylhet z Terytoriami Północnymi Indii, wpisano zupełnie inne. Przejście graniczne w Benapole, które wpisano mi do paszportu, łączy Bangladesz z Indiami w okolicach Kalkuty. Wpis ten sprawił, że moje plany wyprawowe wzięły w łeb, sypiąc się jak przysłowiowe kości domino. Telefony do konsula, pełne rozgoryczenia i zażenowania postępowaniem indyjskiej ambasady, spotkały się jedynie z przeprosuinami z jego strony. Jakiś urzędas omyłkowo wpisał tradycyjne, najbardziej popularne przejscie graniczne w mój paszport, pewnie nawet nie sprawdzając mojego wniosku. Nie wiedział nawet jaki mi tym sprawił zawód. Podobnie jak konsul, który stwierdził że niestety indyjskie przepisy są restrykcyjne, nakazując wjazd wyłącznie miejscem wpisanym w paszporcie.
Bum...bum... Wielomiesięczny, misternie opracowywany plan prysł przez jeden wpis. Pieprzone Indie, pieprzone Indie. Gdyby nie fakt, że otrzymałem już wizę, w dodatku całkiem niemało za nią zapłaciłem, wypiąłbym się na nie bez żadnych rozterek, tyle problemów mi sprawiają. Tyle, co żaden inny z wizytowanych przeze mnie krajów.
Czułem wielkie rozczarowanie, bardzo wielkie. Pisane teraz słowa nawet w połowie go nie oddadzą. Jedna urzędnicza pomyłka sprawiła, że nie zobaczę miejsc, które tak chciałem zobaczyć. Nie zobaczę szczytów Kanczendżangi, trzeciego najwyższego wierzchołka Himalajów. Nie zobaczę zagrożonych wyginięciem nosorożców jednorogich z Parku Narodowego Kaziranga. Nie zobaczę jednych z najwyższych w Indiach, czterystu metrowych wodospadów stanu Meghalaya. Nie przejadę się jedną z najpiękniejszych górskich kolei świata, słynnym toy trainem z Dardżylingu.
Chciało mi się kogoś zabić, najlepiej tego urzędnika z indyjskiego konsulatu w Chittagong. Tyle przykrości mi sprawił.
Nic to, złamać mnie nie złamią, pomyślałem. Trzeba nieco zmodyfikować plan moich ostatnich dni w Bangladeszu. Trzeba opracować nowy plan na Indie. Pracy przede mną multum. Jak widzicie podróżowanie nie zawsze jest łatwe i przyjemne. Ale to chyba najbardziej w nim właśnie lubię. Za nieprzewidywalność w podróży też powinni dawać Oskary :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-02-16 22:26
To życzę Oskara... i wytrwałości w działaniu!
 
marianka
marianka - 2014-02-18 13:28
Brzmi rzeczywiście fatalnie, ale trzymam kciuki, żeby ta urzędnicza pomyłka okazała się być pretekstem do wspaniałej niespodzianki!
 
Sara
Sara - 2015-03-30 12:20
O kurczę, łatwo nie było :) Ja jeszcze w Indiach nie byłam, ale chciałabym pojechać. Na razie idę na festiwal Fest Asia (25 i 26 kwietnia w Warszawie) może tam zobaczę kawałek kultury azjatyckiej :)
 
 
zwiedził 42% świata (84 państwa)
Zasoby: 1116 wpisów1116 1546 komentarzy1546 14981 zdjęć14981 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.09.2024 - 15.09.2024
 
 
27.04.2024 - 04.05.2024
 
 
24.11.2023 - 01.04.2024