W samym Dubaju spędziłem dwa dni. Dla niektórych mało, dla mnie w sam raz. Wielokrotnie pisałem już, że nie jestem miłośnikiem olbrzymich aglomeracji miejskich. Miasta mnie przytłaczają swoimi rozmiarami, gwarem, tłumem ludzi. Nie inaczej odbieram i Dubaj. Miasto wzniesione dosłownie na pustyni, wyrywające dzięki dolarom bogatych emirów każdą jej wolną połać, rozrastające się w tempie zastraszającym. Szał w budowaniu nowych, coraz to bardziej szpanerskich i wizjonerskich drapaczy chmur przekroczył już zdrowy rozsądek. Gdzie nie popatrzeć, tam w zasięgu wzroku żuraw budowlany, wznoszący kolejne to piętra pnących się w górę wieżowców. Zobaczyłem słynny Burj Kalifa, najwyższy (826 metrów) wieżowiec świata. Owszem robi wrażenie, podobnie jak jego otoczenie, fontanny, jeziorka, wypaśne hotel wokół. Zobaczyłem i wygięty na kształt żagla Burj al Arab, centra handlowe ze sztucznymi stokami narciarskimi, lodowiskami, akwarium. Byłem na tutejszych plażach, patrząc zdegustowany jak zachodnie turystki, zwłaszcza rosyjskie, konkurują by jak najwięcej golizny odsłonić, nie zważając na fakt, że będąc w kraju muzułmańskim, w końcu Emiraty Arabskie takim są, winny przestrzegać miejscowej etykiety. Podziwiałem wielopasmowe estakady, doskonale funkcjonujące metro, stare suki dawnego Dubaju. Mimo tej wizjonerskości, rozmachu w budowie nowych atrakcji, czegoś mi brakowało. Brakowało mi tej zieleni, jaką ma chociażby Singapur, gdzie człowiek zmęczony spozieraniem w zatknięte w niebo wieżowce, pragnie odpoczynku na łonie natury. Brakowało mi tej historii, intrygującej, sprawiającej że chce się kroczyć miejskimi uliczkami, sukami, medynami, by jej doświadczać. Dubaj tego nie ma. Dubaj to niestety twór przyszłości, wizjonerska makieta miasta nowych epok. Miasta bez smaku, charakteru, za to doskonale wyważonego logistycznie, zrobotyzowanego, stworzonego do życia i czerpania z życia w nim. Również z negatywnymi konsekwencjami z tego faktu płynącymi. Dubaj stał się miastem na styku kultur, swoistym zderzeniem wschodu z zachodem. Miastem, który wycisnął z nich co najlepsze i w sobie połączył. Wymusił współdziałanie kultur, ich współgranie. Wymusił wspólne plażowanie roznegliżowanej Rosjanki z opatuloną w islamskie szaty arabską kobietą, biednego pakistańskiego gestarbajtera z sunącym w najnowszym porsche bogatego fircyka. Tutaj, jak w coraz więcej miejscach, zapomniano o różnicach kulturowych. Tutaj, by realizować konsumpcyjny pęd ku bogaceniu się, przymyka się oko na odchodzenie od tradycji, zwyczajów zakorzenionych we własnej kulturze. Czy to dobrze, czy niedobrze, zależy od punktu widzenia. Podobnie, jak to się ma z Dubajem, jednym się podoba, drugim, jak mnie, niekoniecznie.