Wrażenia z pierwszego dnia pobytu w Omanie pozytywnie nastawiły mnie przed kolejnymi przygodami, które zbliżały się milowymi krokami. Niestety musieliśmy się pożegnać z naszą ekipą Adventure Clubu z Abu Dabi. Oni wracali do Emiratów, nam Oman dopiero przygotowywał swe przyjazne. oblicze ku eksploracji. Pożegnaliśmy się w Ibri. Oni ruszyli w swoją powrotną drogę, nam pozostało znalezienie sposobu, w jaki dostaniemy się do Muscatu, oddalonego o jakieś 300 km. Mieliśmy tam odebrać wypożyczony samochód, który miał nam umożliwić zwiedzanie Omanu. Oman póki co nie otworzył jeszcze zbyt szeroko swych podwoi na masową turystykę, zwłaszcza tą w wersji przeze mnie uprawianą, backpackerską. Właściwie jedynym sensownym sposobem przemieszczania się po Omanie jest wypożyczony samochód. Dostanie się jakimkolwiek innym środkiem transportu ku planowanej destylacji wymaga nie lada kombinacji. Przekonaliśmy się o tym już na starcie naszych wojaży po tym kraju. Jedyny autobus kursujący do stolicy już dawno odjechał, więc nie pozostało nam nic innego, jak skorzystanie z taksówki. Jest to o tyle przyjazna forma transportu w tym kraju, że taksówki są stosunkowo tanie, głównie z racji niebywale tanich cen paliwa, kosztującego poniżej złotówki. Droga do Muscatu przebiegała w otoczeniu majestatycznych gór Hajar. Nim się ocknęliśmy już osiągnęliśmy lotnisko w Muscacie. Tam czekał na nas nowiutki Nissan Sunny, w bardzo przyjemnej cenie wypożyczenia (ok 20 euro\dzień). Pozostało nam tylko zrobić zakupy w miejscowym hipermarkecie, zwłaszcza dozbroić się w odpowiedni sprzęt campingowy i wreszcie ruszyć w trasę. Przejeżdżając przez Muscat danym mi było zauważyć, że to całkiem przyjemne miasto, przynajmniej zza samochodowej szyby sprawiało takie wrażenie. Na potwierdzenie mych pierwszych spostrzeżeń jeszcze przyjdzie czas :)
Oman zwiedza się przeważnie zataczając pętlę, bądź ku północy od Muscatu, wracając od południa, bądź w odwrotnym kierunku. Pozwoliłem sobie wybrać tą pierwszą wersję.
Naszą pierwszą z wielu kolejnych, podobnych nocy, spędziliśmy skręcając w boczną drogę niedaleko miejscowości Nakhl, jakieś 100 km od Muscatu. Rozbicie namiotu, grilowanko, wsłuchiwanie w nocne odgłosy Omanu, tak spędziliśmy inauguracyjny wieczór przed właściwą eksploracją omańskiej ziemi.
Pierwszym wizytowanym przez nas miejscem był umiejscowiony w Nakhlu fort, sięgający swą historią aż do czasów preislamskich. Przebudowany w XVII wieku na modłę omańską, wyróżnia się faktem, że osadzono go na skale górującej nad miastem. Mnie chyba najbardziej przypadły do gustu widoki z fortowych murów na położone w dole miasto, a zwłaszcza zielone zagajniki palm daktylowych.
Podobnież urokliwym wydał się kolejny fort, w położonej kilkanaście kilometrów dalej miejscowości Rustaq. Wizytację tamże zakończyliśmy kąpielą w pobliskich wodach termalnych Al ain Kasafa. Woda o temperaturze 45 stopni niestety nie pozwalała na dłuższe kąpiele.
Kolejny cel naszych wojaży bieżącego dnia, był oddalony stosunkowo daleko. Song, moja towarzyszka wojaży poczuła się nieco zmęczona. Postanowiłem zastąpić ją za kierownicą. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że moje doświadczenie za kierownicą samochodu jest prawie zerowe. W efekcie, po przejechaniu ponad 150 km, mam obecnie przejechanych ich więcej w Omanie niż w samej Polsce :)
Stanowisko archeologiczne w Al Ain, które to było kolejnym miejscem naszej wizytacji, przypomina nieco stertę kamieni, nieskładnie dziecięcymi rękoma poukładanymi. Ta składanka przedstawia jednak na tyle istotne dziedzictwo dla ludzkości, że aż objęto ją patronatem UNESCO. Urokliwie umiejscowione na jednym z wzniesień gór Hajar, stanowi skupisko grobowców kamiennych sprzed ponad 5000 lat. Podobne zresztą stanowiska znajdują się w pobliskich Bat i Al-Hutm. Nam z racji natłoku atrakcji widzianych dnia dzisiejszego oraz zbliżającej się nocy, nie pozostało nic innego niż powtórzenie rutynowych czynności campingowych dnia poprzedniego, rozbicie namiotu, grilowanie i zbieranie sił przed kolejnym dniem podróżowania.