Przygody wczorajszego dnia siedziały nam jeszcze w głowach. Na tyle, że nawet przez myśl nam już nie przeszło zapuszczanie się naszym, trochę obitym wczorajszymi wojażami, samochodem w pustynne trakty. Niestety ceny usług turystycznych, hoteli, etc. w Omanie są horendalnie wysokie. Nasz plan wynajęcia kierowcy na kilkugodzinne eskapadę na pustynne wydmy rozbił się właśnie o cenę. Miejscowi kierowcy żądali za 2 godzinną wyprawę bagatela 35 riali (niecałe 300 zł). Postanowiliśmy, jak mieliśmy w planach wczoraj, dotrzeć do Al Hawyiah, wioski stanowiącej ostatnią ostoję ludzkości przed wkroczeniem w bezmiar pustyni Wahiba Sands. Tym razem dotarliśmy bez problemu. Widoki były piorunujące. Wokół wioski rozciągał się bezkres pustyni, falujące morze piasku. Pomarańczowawe wydmy, delikatnie wyrzeźbione powiewami piasku zachęcały do ich eksploracji. Niestety gorąc zeń bijący nie pozwalał na dłuższe wojaże. Chyba jedynymi żywymi świadkami niezmierzonej potęgi pustyni, jedynym zdolnymi oprzeć się jej uciążliwościom, były tutejsze wielbłądy. Na nich pustynny żar zdawał się nie robić wrażenia.
Pustynia coraz bardziej uciekała ku zachodowi, z każdym kolejnym zakrętem jej ubywało. W końcu zza kolejnego wyłonił się ten, którego wyczekiwaliśmy z utęsknieniem, morze. Największą miejscowość południowego-zachodu, miasto Sur, w zasadzie minęliśmy. Naszym docelowym miejscem były dwie miejscowości umiejscowione na samym krańcu cypla tej części Omanu - Ras al Hadd i Ras al Jinz. Pierwszą obraliśmy jako bazę kolejnego namiotowego noclegu. Nim to nastąpiło, spędziliśmy popołudnie snorklując w zatoce w pobliżu głównej plaży miejscowości. Przyznam szczerze, że warunki do snorklowania całkiem pozytywnie mnie zaskoczyły. Rafa wprawdzie nie powalała na kolana, ale bogactwo życia podwodnego bardzo. Widziałem nawet kilka muren, papugoryb, lucjanów. Spędziliśmy sporo czasu pod wodą. Song, dla której było to w zasadzie pierwsze poważne snorklowanie w życiu była zachwycona. Wieczorem urządziliśmy sobie tradycyjne grillowanie na wzniesieniu skalnym w pobliżu głównej plaży Ras al Hadd. Szum morza, rozbijające się o skały fale działały niebywale kojąco, wręcz skłaniając organizm ku snowi. Nic z tych rzeczy, nas czekała jeszcze jedna z największych atrakcji Omanu. Atrakcja, której wrażenia na długo utkwiły w mojej pamięci. Byłem szczęściarzem mogącym uczestniczyć w jednym z najpiękniejszych spektakli, jakimi może uraczyć natura.
Plaże południowo - zachodniego cypla Omanu, na długości około 45 km stanowią jedno z najważniejszych siedlisk gniazdowania żółwi, przede wszystkim żółwia zielonego, w basenie Oceanu Indyjskiego. Przez okrągły rok, praktycznie dzień w dzień, potężne samice wracają dokładnie w to samo miejsce w którym kilkadziesiąt lat wcześniej same przyszły na świat, by dać szansę na zatoczenie podobnego kręgu życia swemu potomstwu. Najlepszym miejscem do obserwacji tego cudownego procesu jest plaża w miejscowości Ras al Jinz. Stworzono tu ośrodek ochrony żółwia. Obecnie chyba jednak bardziej nastawiony konsumencko niż stricte naukowo. Moje początkowe obawy z tego powodu wynikające prysły wprost proporcjonalnie do narastającego zachwytu związanego z możliwością bycia uczestnikiem tak pięknej chwili. Mimo, że okres w którym jestem w Omanie nie jest najlepszym okresem na oglądanie procesu składania jaj przez żółwie, w sezonie idzie zobaczyć nawet 70 samic jednej nocy, było mi danym być bezpośrednim świadkiem tego zdarzenia. Tej nocy 3 samice składały jaja. Obserwowaliśmy w niewielkiej grupce turystów cały ten proces, począwszy od wykopywania dołu, właściwego składania jaj, po zakopywanie dołu. Dorodna, na oko naszego przewodnika, 130 kg samica, wypełniła swoją dziejową misję należycie.
I kiedy wydawało się, że nic już nie jest w stanie zachwycić bardziej, stała się rzecz jeszcze dogłębniej poruszająca zmysły. Otóż o kilkanaście metrów dalej poczęły się wylęgać małe żółwiki. Niczym armia małych żołnierzyków śpieszno, choć równie niezdarnie, parły ku morzu. Widok łapiący za krtań. Chciało się by chwila trwała dłużej, chciało się jakoś pomóc tym żółwikom w ich trudnej walce o przeżycie. Walce, w której być może jednemu, dwóm z tych żółwików danym będzie dożyć wieku rozrodczego.
Brak mi nawet słów, by opisać jak wyniosłe uczucia mi towarzyszyły. Obecność w takim miejscu, w takim momencie wprost skłaniała do takich odczuć. Na twarzach innych uczestników widziałem rysujący się zachwyt. Są takie chwile w życiu, również i tym podróżniczym, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że jest świadkiem doniosłej chwili, że uczestniczy w historii. Że te żółwiki, które dopiero co wykluły się ze złożonych dwa miesiące wcześniej jaj, malutka niestety część z nich, śladowa, będzie pływać w oceanach jeszcze na długo po tym jak mnie, obserwatora ich narodzin, nie będzie już na ziemi.