Znów jestem w Kandy. Znów tonę w strugach deszczu. Ostatnio każdy wpis zaczynam tą samą wzmianką. Żywię się nadzieją, że nie będzie tak do końca mojego pobytu na Sri Lance. W końcu, ile może padać? Chmury chyba też muszą kiedyś wyczerpać swe deszczowe magazyny. Oby ten moment nadszedł jak najprędzej.
W Kandy jestem tylko gwoli dopełnienia formalności wizowych. Na dzisiaj, w tutejszym wydziale konsularnym indyjskiej ambasady, wyznaczono mi termin na złożenie wniosku o wydanie wizy do Indii. Pamiętając uciążliwości jakie mnie napotkały ostatni raz aplikując o jej wydanie (LINK), poszedłem uzbrojony w znaczne pokłady cierpliwości. Niestety i tym razem zostały one wystawione na solidną próbę. A to uznano, że moje fotografie nie są odpowiedniego formatu, a to dopatrzono się braków w samym formularzu. Najbardziej absurdalną była dla mnie konieczność wskazania osoby polecającej w samych Indiach. Głupota. Jak mam podać osobę polecającą, skoro dopiero tam zmierzam. Oj, potrafią Ci Indusi uprzykrzyć człowiekowi życie, potrafią. Ostatnio zarzekałem się, że kolejnym razem, w przypadku ponownej upierdliwości indyjskich urzędników, wypnę się pełnią krągłości moich czterech liter na Indie. Cóż, tylko widać, jak się stosuję do przyrzeczeń...
Robiono mi problemy. A jakże... Znów musiałem udać się z obrzeży miasta do jego centrum. Jakby pecha było mało, kiedy już kończyliśmy wypełniać formularze, nastąpiła przerwa w dostawie prądu. Musieliśmy zaczynać wszystko od nowa. Kiedy wydawało się, że tym razem wszystko powinno być już w najlepszym porządku, tuktukowiec pobłądził. Do placówki dotarliśmy dosłownie na 2 minuty przed jej zamknięciem. I kiedy spodziewając się kolejnych utrudnień, kiedy będąc gotowym do kolejnych słownych utarczek z urzędnikami, przeszliśmy do kwestii opłat wizowych, całe ciśnienie ze mnie zeszło. Miast kwaśnej miny pojawił się uśmiech zadowolenia. Wnet zdążyłem zapomnieć jaka ta indyjska nadgorliwość i biurokracja są be i fe... Okazało się bowiem, że obywatele Polski zwolnieni zostali z obowiązku uiszczenia opłat za wydanie indyjskiej wizy. Song takiego szczęścia nie miała. Oj, czasem fainie być z Polski...
P.S. Zrobiłem sobie świąteczny prezent i kupiłem nowy tablet. Mój, popsuty początkiem bieżącego roku w Indiach począł odmawiać posłuszeństwa. Mam nadzieję, że teraz już sprawniej przyjdzie mi nadrabianie zaległości na blogu