Wysiadłem z autobusu, wpadając wprost w ramiona Genka (aktywnego użytkownika geobloga). Zamieniliśmy kilka przyjemnych zdań, nawet nie wiedząc, że jesteśmy portalowymi znajomymi. Fakt ten uświadomiłem sobie później. Twarz wydała mi się znajoma, więc trochę poszperałem po geoblogu. Okazuje się, kolejny zresztą raz tego doświadczam, jakim świat jest małym...
Kolejna niespodzianka była tą z gatunku mniej przyjemnych. Mirissa przywitała mnie tłumami turystów, plażami pełnymi stolików, przerzedzonymi palmami, coraz gęstszą zabudową, natrętnymi naganiaczami, masą ruskich, megabitami dudniącej muzyki. Natura ustąpiła miejsca popkulturze, konsumpcjonizmowi, masowej turystyce. Wnet zapragnąłem powrotu do Tangalli...
A przecież zawsze, gdy tylko ktoś mnie pytał, gdzie jechać poplażować na Sri Lankę, odpowiadałem do Mirissy. Zawsze, gdy ktoś mnie pytał o ulubione plaże świata, jedną z pierwszych odpowiedzi była Mirissa. Przecież zawsze wzdychałem do tutejszych zachodów słońca. Zawsze żywiłem głębokie uczucie do tej plaży w Mirissie. W mojej głowie od zawsze, właściwie od 5 lat, gdy pierwszy raz postawiłem tu swoją stopę, była miejscem doskonałym. Plażowo tak doskonałym, jak tylko może być windowsowska tapeta. Raptem kilkusetmetrowa plaża, skryta za rozpasłym rzędem dorodnych palm, z delikatnym aksamitnym piaskiem, przyjemnym dla stóp, z cudownymi, amarantowymi zachodami słońca (LINK - http://milanello80.geoblog.pl/wpis/114527/made-in-heaven).
Teraz już przestała być taka Made in Heaven. Siedziałem tak i ubolewałem nad tym faktem. I dopiero Song mnie uświadomiła, zwracając uwagę na pewną okoliczność. Przecież, wyjaśniła mi, mimo tych wszystkich przywar, tych wszystkich zmarszczek na jej obliczu, ona dalej jest piękną. Jest jak atrakcyjna nastolatka, przeobrażona w dojrzałą kobietę. Przecież od ostatniej mojej wizyty tutaj upłynęło trochę czasu. Miejsce jak i ta kobieta, zdążyło się zmienić. Ale dalej jest piękne, może trochę inaczej. Ono tutaj w dalszym ciągu jest.
Dalej jest na tym piasku pełnym turystów, spragnionych w końcu delektowaniem się nim. Jest i raptem kilkaset metrów dalej. Przy sokojnej zatoce, już nie tak turystycznie zatłoczonej, pełnej strzelających w górę palm, cudownych widoków na morskie fale, przesiąkniętej swobodą, naturą. Niezmiennie jest i w ciągle zachwycających, nie tylko mnie, tutejszych zachodach słońca. W dalszym ciągu cudownie rozmarzających, skłaniających do rozważań, przeciągających w nieskończoność chęć udania się na grilowaną kolację.
Piękna nie mogę zawłaszczać tylko dla siebie. Ono jest dobrem pro populi. Każdemu należy się udział w delektowaniu się nim. Nawet jeżeli ono już nie jest pięknem tak dziewiczo urokliwym... Zreflektowałem, przemyślałem, skonstatowałem. Mirissa ciągle jest piękna, choć już może nie aż tak made in heaven...