Kolejny nasz dzień na lankijskiej ziemi należał do tych bardziej aktywnych. Zerwaliśmy się rankiem, wypożyczyliśmy motocykl i ruszyliśmy w kierunku północnym. Naszym celem była oddalona o prawie 80 km od Mirissy miejscowość Deniyaya. Stanowi ona bazę wypadową do Parku Narodowego Sinharaja. Jest on ostatnim, ósmym obiektem z listy UNESCO na Sri Lance, który udało mi się odwiedzić. Droga tamże dłużyła mi się niemiłosiernie, jednak tutejsze 80 km to nie to samo, co nasze, europejskie. Dobrze, że choć widoki należały do tych z gatunku spektakularnych. Droga wiodła coraz bardziej ku górze, coraz wyraźniej wkraczając w tereny Płaskowyżu Centralnego. Serpentynowate zakręty wiły się wokół zielonych pól herbacianych, rzeki przecinały liczne wąwozy. Chciało się na dłużej przystanąć, niestety czas naglił. Osiągając Deniyayę, musieliśmy nadjechać jeszcze kilkanaście kilometrów, do wioski Mederepityia. Tam właśnie znajdowało się jedno z kilku wejść do Parku Narodowego Sinharaja, ostatniej ostoi lasu deszczowego na Sri Lance. Na powierzchni 189 kilometrów kwadratowych stanowi on siedlisko dla wielu endemicznych gatunków roślin i zwierząt. Właśnie z uwagi na swą unikalność i różnorodność UNESCO objęła go od 1989 roku swoim patronatem.
Jako, że trafił nam się całkiem sympatyczny chłopak, skłonny świadczyć usługi przewodnika, postanowiliśmy skorzystać z jego fachowej wiedzy. Okazało się to być przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu udało nam się zaobserwować całkiem pokaźną liczbę mieszkańców lasu. Niektórzy z nich okazali się być zresztą całkiem przystępnymi modelami do fotografowania. Sympatyczną okazała się również być kąpiel w jednym z wielu tutejszych wodospadów, Kekuna. Kilkugodzinna wędrówka po lesie deszczowym Sinharaja była bardzo ciekawym przeżyciem, zwłaszcza dla Song, która pierwszy raz w życiu doświadczała takiego środowiska. Mnie oprócz bodźców związanych z możliwością przebywania w miejscu tak odmiennie innym niż zwyczajowo mi znane lasy, dała sposobność skompletowania wszystkich obiektów z listy UNESCO na Sri Lance.
W drodze powrotnej mieliśmy w planie odwiedzić dwa miejsca, 60 metrowy wodospad Kiruwananaganga oraz świątynię Rock Temple. Niestety drogi do wodospadu nijak nie udało nam się odnaleźć.
Do Mirissy dotarliśmy późnowieczorową porą, solidnie wyczerpani trudami dzisiejszego dnia. Jednego z przyjemniejszych w trakcie naszej wyprawy po Sri Lance.