Zauważyliście pewnie, że kilku ostatnich postach nie narzekam na pogodę. Zdjęcia tchną słoneczną poświatą. Słońce dokazuje w najlepsze, więc i żałobnego tonu z mojej strony jakby mniej. Otóż po 10 dniach notorycznej ulewy nad Sri Lanką zagościło słońce. Po największej od końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku powodzi, nie ma już śladu. Postanowiłem wykorzystać ten fakt i po kilku dniach wylegiwania się na plażach południa kraju, uderzyć z powrotem do wzniesień krainy Hills Country. Do miejsc, z których niedawno skutecznie wygoniła nas deszczowa aura.
Na pierwszy ogień poszła Ella, malutka górska osada w południowo-wschodniej części krainy Hills Country. Miałem tutaj okazję zaznaczyć ledwie co swoją bytność przed pięcioma laty. Lało niemiłosiernie, toteż uciekliśmy wówczas z podkulonym ogonem. Teraz pogoda wręcz zapraszała do pozostania tu choć na chwilę. Zwłaszcza, że Ella słynie z niebywale uroczego górskiego otoczenia. Rozłożona w węziutkim gardle górskiego kanionu, w otoczeniu zielonych krzaczków plantacji herbaty, usiana wodospadami, dziką dżunglą wokół, jest jednym z najlepszych miejsc na Sri Lance, gdzie można zaznać aktywnej formy spędzania czasu. Zwłaszcza popularne są trekkingi po tutejszych wzniesieniach. Najsłynniejszym chyba z nich jest niezbyt wymagający, wiodący poprzez zielone plantacje herbaty, treking na tzw. Little Adams Peak. Jego wysokość, 1141 m, być może nie robi wrażenia. Natomiast cała jego otoczka, wędrówka przez zielone plantacje herbaty, a zwłaszcza widoki ze szczytu, już jak najbardziej. Rozciąga się stąd widok na cały kanion Ella's Gap, na drogę serpentynowato wijącą się ku górze, autobusy ciężko łapiące oddech, by ją pokonać, okoliczne wzniesienia, pobliskie wodospady. Mgła zalegająca w dole tylko dodaje magii i tajemniczej aury temu miejscu. Znów uprawiałem swoją ulubioną dyscyplinę podróżniczą, ot zwyczajnie siedziałem i się gapiłem. Wiecie, co ? To naprawdę bardzo przyjemna czynność, zwłaszcza mając przed oczyma takie widoki.
Odwiedziliśmy też widziany z wierzchołka Little Adam's Peak wodospad Rawana Falls. Swymi rozmiarami, wysokością 25 metrów, choć przy tym znaczną szerokością, nie powala. Pewnie nawet bym o tym fakcie nie wspomniał, gdyby nie jedna fajna przygoda. Otóż w drodze powrotnej, zostaliśmy przybrani przez samochód dostawczy. Wyprosiłem przejażdżkę na pace ciężarówy, załadowanej dokumentnie kamieniami. Huśtało, przechylało na boki, zarzucało kamieniami, ale ubaw mieliśmy przedni. Dla takich chwil, takich przygód, mimo niedogodności, niewygody, się właśnie podróżuje.
Przyznam szczerze, że Ella ujęła mnie całkowicie. Swym sielskim, spokojnym otoczeniem, backpackerską atmosferą, pełną ludzi świadomych turystycznie, urokami małej śródgórskiej mieściny, sympatycznymi mieszkańcami. Stała się dla mnie jednym z tych miejsc, z których nie chce się wyjeżdżać. Jednym z tych miejsc, do których chce się wracać...
Jeżeli to, jak rozpocząłem nowy rok kalendarzowy, ma być wyznacznikiem podróżniczych przygód w dalszej jego części, to na samą myśl buzia mi się uśmiecha. Jeszcze trochę tu, w tych lankijskich górach w końcu pobędę...