Wkrótce po opuszczeniu Madurai, droga zaczęła piąć się wyżej i wyżej. Widoki, początkowo nad wyraz piękne, straciły na atrakcyjności. Coraz gęstsza mgła zaczęła rozpościerać wokół swój mleczny kożuch. Po czasie widoczność stała się zerowa. W dodatku zimno zaczynało coraz bardziej doskwierać. Po 4 godzinach osiągnęliśmy docelowe Kodaikanal.
Kodaikanal, nazywane "księżną gór" (Princess of the Hills) leży po wschodniej stronie pasma górskiego Ghatów Zachodnich. Dwa tygodnie temu mieliśmy sposobność przebywać w tych górach, o czym zresztą euforycznie pisałem kilka postów wyżej, przy okazji pobytu w górskiej stanicy w Munnar w Kerali. Nie śmiałem nawet przypuszczać, planując przyjazd tu, do Kodaikanal, że miejsce to będzie tak diametralnie różnym od Ghatów wizytowanych po ich zachodniej stronie. Miejscowość położona na wysokości ponad 2100 m n.p.m., więc ponad 600 metrów wyżej od Munnaru, swoją szatą roślinną przypomina moje rodzinne Beskidy. Dominują tu głównie lasy iglaste. Soczyście zielonych plantacji herbaty, charakterystycznych po stronie zachodniej Ghatów tu nie uświadczysz. Niestety... Kolejnym aspektem mniej korzystnie wpływającym na moje postrzeganie tego miejsca, w kontekście porównania go do Munnaru, są zdecydowanie chłodnawe temperatury. Wieczory są tu bardzo zimne. Nawet grube koce w hotelowych pokojach nie zapewniają odpowiedniego komfortu. Mimo nieznacznego dystansu, jaki dzieli obie te górskie stanice, warunki pogodowe są jakby z różnych stref klimatycznych. Mgła, zalegająca nad okolicą już od samego rana, zbytnio nie skłania do odbywania dłuższych trekkingów po okolicy. A te, były głównym magnesem naszego przyjazdu tutaj. Odbyliśmy co prawda krótsze wyprawy po okolicznych wzniesieniach i lasach, odwiedziliśmy kilka urokliwych wodospadów, niemniej głównie przez wzgląd na pogodę właśnie nie zobaczyliśmy tych wszystkich miejsc, które planowaliśmy zobaczyć. By nie być posądzonym o nadmierny malkontentyzm, by zachować obiektywizm, trzeba Kodaikanal oddać, że swoim górskim ustytuowaniem, nad rozgwiazdowato ukształtowanym jeziorem, prezentuje się całkiem urokliwie. Pewnie w sezonie, w pełnym słońcu odbierałbym je bardziej euforystycznie. Na pewno niewątpliwym plusem miejscowości są tybetańskie restauracje. Jako, że kuchnia tybetańska należy do moich ulubionych, nie pozwoliłem tu sobie na zbytnie głodowanie.
I pewnie tych plusów wyszukałbym więcej, pewnie znalazłoby się ich całkiem sporo. Niemniej przez fakt na niesprzyjające warunki pogodowe ewakuowaliśmy się szybciej niż przypuszczaliśmy. Ostatnich kilka lat pozwoliłem sobie doświadczać lata w zimie. Uznałem, że lepiej niech tak zostanie...