Podróżowanie po Indiach nieraz przypomina zabawy na huśtawce. Kiedy zaczynasz się wznosić, osiągasz miejsce które wydaje Ci się ewidentnie przyjemnym (jak w przypadku poprzedniej destynacji - Mammalapuram), następuje błyskawiczny zjazd w dół. Znów musisz się zmagać z typowymi tradycyjnymi, uciążliwymi Indiami. Doświadczyłem właśnie tej drugiej sytuacji. A wszystko, przy okazji wizyty w największym mieście południa Indii, czwartym największym całych Indii (ok. 8 mln. mieszkańców), stolicy stanu Tamil Nadu, w Chennai. Europejczykom, z racji nomenklatury kolonialnej, zapewne bardziej kojarzonego pod nazwą Madras. W 1639 roku Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, wzniosła podwaliny dzisiejszego miasta. Niestety zbytnio nie sposób je dzisiaj zauważyć. Przeciętny Fort George, kilka pobrytyjskich kościołków i budynków, nie wybijają się ponad indyjską rzeczywistość. Spośród dużych indyjskich miast, które miałem okazję wizytować (Delhi, Kolkata), Chennai prezentuje się nad wyraz ubogo. Nawet podejmowane przeze mnie próby doszukiwania się na siłę plusów tego miasta, spełzły na niczym. Króluje tu typowo indyjski brud, smród i metr mułu. Całe szczęście malarii nie spotkałem :-) W dodatku brak zieleni, parków, miejsc odpoczynku od uciążliwości ulicy, uniemożliwia pozytywny odbiór tego miasta. Chennai nikomu nie polecam, bo i nie ma za co go polecić. Na domiar złego i mojemu aparatowi miasto nie przypadło do gustu, bo zaczął fiksować, odmawiając fotograficznego archiwizowania chennajskich realiów.
Chennai było jednocześnie punktem finalnym mojej wyprawy po stanie Tamil Nadu. Przez ponad 2 tygodnie włóczęgi ziemiami tego stanu odwiedziłem wiele destynacji. Jak często wspominałem, odbyłem swoisty "maraton świątynny", odwiedzając pokaźną liczbę hinduskich przybytków wiary. Przyznam szczerze, że czuję się znużony. Podobieństwo architektoniczne świątyń, trudności w zrozumieniu zawiłości hinduskiej religii, doskwierające upały, chaos i brud tamilskich miast, średnia sympatyczność lokalych mieszkańców, wreszcie, co najważniejsze, przeciętna dostępność miejsc, w których możnaby zaczerpnąć oddechu na łonie natury, wpłynęły na dosyć oziębły odbiór tego stanu. Nie będzie mi danym, jestem co do tego przekonanym, wspominać z rozrzewnieniem atrakcyjności Tamil Nadu. Takich tutaj praktycznie nie znalazłem. Chyba jedynym miejscem, które z czystym sumieniem mogę polecić, była urokliwa miejscowość Mammalapuram. Ot, tyle i tylko tyle. Niestety Tamil Nadu pod żadnym względem nie wytrzymuje porównania z wizytowanym wcześniej, zielonym, bogatym w różnorodne atrakcje stanem Kerala. Tamten rzeczywiście zasłużył na górnolotne peany, na określanie go własnym miejscem Boga.