Gdybym przyjechał do Kolkaty, kolejnego miejsca na mapie moich indyjskich wojaży, trzy dni wcześniej, wyszłoby na to, że jestem tutaj równiutko rok od mojej poprzedniej wizyty. Tak, wyszło, że prawie rok :-)
Kolkata przywitała mnie potwornym upałem, parnością rodem z rozgrzanej sauny. To był jeden z głównych powodów, dla których czas tutaj spędzałem raczej leniwie. Wyjście na ulice powodowało totalne wyczerpanie organizmu. Kolejnym powodem był fakt, że podczas poprzedniej wizyty zwiedziłem miasto dosyć dokładnie, wizytując większość atrakcji miasta. Jakoś nie odczuwałem potrzeby ich powtórnego zobaczenia. Z sentymentu jedynie, popołudniami gdy skwar mniej doskwierał, zajrzałem do Victoria Memorial, przejechałem się cudownymi żółtymi taksówkami marki ambasador, podglądnąłem nadrzeczne bulwary. Nie omieszkałem też odwiedzić, nie jeden raz zresztą, mojej ulubionej restauracji w Kolkacie. To jedno z tych miejsc, na którego wizytację, cieszyłem się najbardziej.
Moje poprzednie spostrzeżenia co do Kolkaty wypada jedynie podtrzymać. W porównaniu do innych wielkich miast Indii, a mój wachlarz tychże odwiedzonych znacznie wzrósł w trakcie tegorocznej wyprawy, Kolkata prezentuje się całkiem przyjemnie. Na ulicach jakby nieco czyściej, ludzie jakby sympatyczniejsi. Zmęczenie indyjską ulicą można zrekompensować w jednym z wielu parków. Jak na indyjskie standarty Kolkata uest całkiem zielona. Na wizerunku miasta piętno odcisnął fakt bycia przez długi czas stolicą brytyjskich Indii. Tylko te ludzkie riksze ! Rany boskie, toż to XXI wiek, a co rusz widać tu ludzi ręcznie ciągnących rikszę zasiedzianą wygodnie przez innych ludzi. Przecież niewolnicze czasy kolonialne dawno odeszły w niepamięć. Aż wstyd mnie przenikł na wskroś, na myśl, że fajnie byłoby mieć zdjęcie uwieczniające przejazd takim "pojazdem". Oj, głupiś Ty, pomyślałem. Kajając się, sam na moment "osiodłałem się" w ów pojazd.
P.S. Z rzeczy mniej przyjemnych, przeżywam katusze z profesjonalizmem tutejszego serwisu fotograficznego. Niestety...indyjski profesjonalizm. Aparat oddano mi jeszcze bardziej zepsuty niż był. Uznałem, że lepszym będzie naprawienie go w ramach gwarancji w Polsce. Niestety, do tego czasu jedynym fotograficznym utrwalaczem moich przygód będzie aparat mojej towarzyszki wyprawy.