Wymarzłem jak cholera. Nawet podwójny koc nie ratował. Zimno wciskało się nieszczelnymi oknami w najlepsze. Wydychane powietrze krążyło nad głową, zakreślając coraz większe kręgi. Czekałem ranka, nadejścia słońca, nieco cieplejszego powietrza. Ranek zawsze jest nadzieją lepszego.
Otwarłem okno i ... zamarłem. Ranek przyniósł mi najpiękniejsze, jedne z najpiękniejszych widoków w życiu. Kolejny raz przekonałem się, że najpiękniejszymi są te z marzeń, które się spełniają. Możesz śnić, marzyć, rozmyślać najcudowniejsze marzenia, bez siły sprawczej pozostaną one tylko marzeniami. Mimo, że pięknymi, tylko marzeniami. Moje marzenie o Himalajach, głośno wypowiadane, latami wyczekiwane, ziściło się. Przed oczami, wcale nie tak daleko, wcale nie trzeba było wytężać wzroku, wyrastały potężne Himalaje. Pokryte śniegiem, dotykały wręcz nieba. Aż usiadłem z zachwytu, wnet zapominając o nie do końca przespanej nocy, o dygocących z zimna członkach. Wszystko było nieważne w obliczu takiego widoku. Kanczendżanga (8598 m), trzeci najwyższy szczyt świata, przykłuwał uwagę. Jaki jest ? Wspaniały, majestatyczny, sprawiający, że zapominasz o bożym świecie, przypatrując mu się, jak najpiękniejszej kobiecie, jak słodyczowi od dawna pożądanemu. Śniadanie postanowiłem również spędzić w jego towarzystwie. Śniadania kolejnych dni spędzonych w Darjeelingu podobnież. Później Himalaje znikały za mglistą perzyną. Świadomość obcowania w jego otoczeniu, dodawała doniosłości chwili. Cień wielkiej góry, cień Kanczendżangi był odtąd moim towarzyszem pobytu w Darjeelingu. Nawet zasnuty czasem chmurami, skąpany w mlecznej mgle, był ciągle obecny. Wiedziałem, że gdzieś tam, pod niebiańskim firmanentem, hen wysoko nad miastem, dumnie spogląda z wyższością. Himalaje rzeczywiście są wyjątkowe, tak wyjątkowe, jak tylko mogą być najpotężniejsze góry świata.
Mój kilkudniowy pobyt w Darjeeling, górskim kurorcie indyjskich himalajów wschodnich był wyjątkowym przeżyciem. I to nie tylko przez wzgląd na obecność największych gór świata. Byłem w dalszym ciągu w Indiach, a jakbym w nich nie był. Czyste ulice, rześkie powietrze, brak krów swobodnie wałęsających się po ulicach, zewsząd bijący spokój. Taki jest Darjeeling. Aż nie mogłem uwierzyć, że takie mogą być i Indie. Skośne oczy mieszkańców, ich bielsze lico na twarzach, drobniejsza budowa, serdeczny uśmiech przekonywały, że to Indie tylko administracyjnie, tylko na papierze. Zmęczenie tradycyjnymi, brudnymi Indiami odeszło w niepamięć. Tu pierwszy raz od dawna, bodajże od wizyty na zielonym łonie indyjskiej Kerali, czułem się zrelaksowany, odprężony, wolny od zbędnych myśli. Nie dziwota, że mój pobyt tutaj przedłużył się ponadplanowo. Czas niestety goni. Mimo, że chciałoby się zostać dłużej, zajrzeć do sąsiedniego Sikkimu, z bliższa kontemplować towarzystwo Kanczendżangi, ramy czasowe są nieubłagalne. Zresztą Himalajów to się w najbliższym czasie naoglądam aż nadto...