To był najpiękniejszy dzień na trasie naszego himalajskiego trekkingu. Bez dwóch zdań. I to nawet, mimo tego, że był jednocześnie najtrudniejszym. Zakwasy przypominały nam naszą trasę z Gorepani do Chomrong jeszcze przez kilka dni, a w zasadzie aż do końca naszego trekkingu. To był najpiękniejszy dzień nawet mimo faktu, że rankiem odpuściliśmy sobie wejście na szczyt Poon Hill, by podziwiać panoramę Himalajów o wschodzie słońca. Raz pogoda nie dopisywała, dwa najzwyczajniej nam się nie chciało.
Początkowo mieliśmy w planach, jak praktycznie wszystkie napotkane po drodze grupy wedrowców nocowanie w Tadapani. Ostatecznie postanowiliśmy dostać się aż do Chomrongu. Trasa, którą normalnie pokonuje się w dwa dni, zajęła nam aż 9,5 godziny. Nie raz miałem dość, nie raz siarczyście zakląłem pod nosem. Najchętniej położyłbym się w trawie, pod drzewem i dalej nie ruszał. Pod koniec trasy nogi wręcz poczęły odmawiać posłuszeństwa. Wlokłem się mozolnie stopa za stopą. W końcu ileż można wchodzić pionowo w górę, by następnie równie pionowo schodzić w dół, by pokonać rzeczkę, przepływającą przez jedną z licznych himalajskich dolin. I tak w kółko, razy kilka.
A mimo to, pomimo niewyobrażalnego zmęczenia byłem niesamowicie szczęśliwy. Dzisiejszy dzień wynagrodził nam znój marszu bajecznymi widokami. Do teraz wspomnieniami wracam do cudownie usytuowanych tarasów zbożowych, górskich dolin, wodospadów, wiszących mostków, pięknie ulokowanej wioseczki Ghurnjung. Nic jednak nie zastapi widoku na różowe, purpurowe, z rzadka morelowe, lasy kwitnących rodondrenowców. To jednen z tych widoków, który nierozłącznie kojarzył mi się będzie z Himalajami. Bywały fragmenty trasy, że czerwień rododenronowców była dominującym kolorem w nepalskiej florze. Kolorem, który przykuwał oczy, zapraszał do delektowania się ich pięknem. Kto tego nie doświadczył, nie jest nawet w stanie sobie wyobrazić jak piękne są rododendronowe Himalaje...
Byłem, raz wtóry zresztą, pod nieodpartym wrażeniem krzepy himalajskich tragarzy, którzy ową technicznie uciążliwą trasę pokonywali z nawet 50 kilogramowym obciążeniem. Raz nawet zaparłem się w sobie, zamieniłem z jednym z tragarzy bagażami i wyniosłem jego 50 kilogramowy tobołek na sam szczyt wzniesienia w Tadapani. Omal ducha nie wywinąłem. Kolejny raz uświadomiłem sobie, że prawdziwymi bohaterami tych gór, prawdziwymi "hero of Himalaya" są owi maluczcy wzrostem, mocni krzepą, wiecznie uśmiechnięci nepalscy tragarze. Czapki z głów przed nimi.