Będąc w zeszłym roku w Bangladeszu, planowałem opuszczenie tego kraju przejściem granicznym w Dawki, w dywizji Sylhet. Wszystko po to, by dostać się do Indii północnych, tzw. stanów "Seven Sisters". Jedną z głównych pobudek mną kierujących była chęć wizytacji Parku Narodowego Kaziranga (na liście UNESCO), wiodącej w świecie ostoi naturalnego występowania, zagrożonego wyginięciem, nosorożca indyjskiego. Na terenie tegoż parku zamieszkuje dwie trzecie światowej populacji tego nosorożca (wg. ostatnich szacunków z 2012 roku – 2329 nosorożców). Niestety, z przyczyn ode mnie niezależnych, z winy urzędników indyjskiej amabasady, nie było mi danym (o czym tutaj -http://milanello80.geoblog.pl/wpis/191874/hola-hola-panie-czyli-przejsc-z-indyjska-ambasada-ciag-dalszy).
Będąc w Nepalu nie mogłem sobie odpuścić kolejnej szansy zobaczenia tego rzadkiego ssaka. Najsłynniejszym miejscem jego występowania w tym kraju jest królewski Park Narodowy Chitwan, drugie po Kaziranga NP miejsce z największą populacją tego gatunku nosorożca (według ostatnich szacunków – 544 nosorożce).
Pisałem w poprzednim poście, że skusiłem się na łączoną opcję raftingu i zorganizowanego pobytu na terenie Parku Narodowego Chitwan. Jakiekolwiek moje kalkulacje odnośnie zorganizowania sobie obu tych atrakcji indywidualnie, własnymi siłami, kosztowo przekraczały ceny wyjazdu zorganizowanego przez lokalnego agenta. A że drogą negocjacji udało mi się wytargować bardzo przystępną cenę, nie pozostało nic innego, jak skorzystanie z tej opcji. Przy okazji zastrzegłem sobie, że zapłacę z góry połowę ceny, a jeżeli cokolwiek nie będzie mi pasować, rezygnuję po dwóch dniach bez dopłacania reszty. Ot, taka przezorność kalkulowana ... W końcu wielokrotnie przyszło mi już doświadczać rozczarowań przy okazji korzystania z zorganizowanych form turystyki. Uprzedzając fakty, nadmienię, że tym razem nie mogę powiedzieć złego słowa. Mój pobyt w granicach Parku Narodowego Chitwan był profesjonalnie zorganizowanym.
Park Narodowy Chitwan obejmuje swoją ochroną powierzchnię 932 km kwadratowych. Stanowi jeden z najbogatszych przyrodniczo terenów chronionych w Azji. Oczywiście UNESCO nie omieszkała umieścić go na swej zasłużonej liście. Jak już wspomniałem na wstępie, jego najszlachetniejszym mieszkańcem jest zagrożony wyginięciem jednorogi nosorożec indyjski, dla którego dżunglowo – sawannowy układ flory parku stanowi doskonałe miejsce dla egzystowania. Praktycznie zwalczony problem kłusownictwa na tym terenie sprawia, że populacja tego pięknego zwierzęcia zaczęła rosnąć. W zasadzie tylko dla zobaczenia tegoż zwierzęcia przyjeżdza tu całkiem spora grupa turystów. Co, nie znaczy, że wypada zapomnieć o innych interesujących mieszkańcach parku. Tzw. "Wielka Piątka Chitwanu" oprócz nadmienianego nosorożca, obejmuje słonia azjatyckiego, tygrysa bengalskiego, niedźwiadka wargacza oraz krokodyla gawiala. To tylko Ci z najsławniejszych mieszkańców parku, a przecież zamieszkiwany jest on przez przedstawicieli ponad 50 ssaków, ponad 450 ptaków, 67 gatunków kolorowych motyli, etc. Nie dziwota więc, że wiele sobie obiecywałem po wizycie w tym miejscu.
Oczywiście punktem wiodącym mojego pobytu w Parku Narodowym Chitwan miało być stanięcie oko w oko z jego najsłynniejszym mieszkańcem nosorożcem indyjskim. Jakież było moje rozczarowanie, gdy mimo wielu prób, przemierzenia setek parkowych ścieżek nie udało mi się go zobaczyć. Widok na inne zwierzaki nie rekompensował mojego pragnienia ujrzenia tegoż nosorożca. Cholera, pomyślałem, jest ich tu przecież ponad pięćset, a jakoś nie możemy natrafić na ani jednego. Cóż, więcej sobie obiecywałem po safari na grzbiecie słonia. To chyba największa szansa na zbliżenie się na bliską odległość do tego zwierzęcia. Nosorożce jako zwierzęta bazujące na swym węchu, dosyć ślepawe, wyczuwają bowiem intensywniejszy zapach słonia, czując się przez to bezpieczniejszymi, niż w przypadku bezpośredniej obecności człowieka. I tutaj moje rozczarowanie sięgnęło zenitu, gdy po przemierzeniu, na słoniowym grzbiecie, znacznej połaci parku, ponownie nie było nam danym "ucelować" obiektu naszego polowania. Gdzie te cholerne nosorożce, zdenerwowałem się. I wtedy, wracając późnym popołudniem brzegiem obszaru objętego parkiem, brzegiem rzeki Rapti, ujrzałem opasłe, zapancerzone, szarawe, cielsko nosorożca. Nawet się nie spodziewałem, że jego widok może mi sprawić taką radość i wprawić w stan tak dalece posuniętej euforii. Obrzucona wszelkimi inwektywami, utopiona w steku przekleństw, wyprawa, wnet przybrała na kolorycie. Park Narodowy Chitwan ugościł mnie w najlepszy z możliwych sposobów, widokiem na zażywającego kąpieli potężnego (ponoć dorastają do 2,5 tony, największy zważony osobnik osiągnął nawet 4 tony !) jednorogiego nosorożca indyjskiego. I gdy wydawało się, że do szczęścia nic już więcej mi nie potrzeba, że nic mnie już nie zaskoczy, po niedługim czasie do kąpieli dołączył kolejny nosorożec. Wlazłem na drzewo i się gapiłem. Mojego zafascynowania nie było końca. Coś, co ogląda się na kanałach przyrodniczych BBC, stało się moim udziałem.
Chodź już – zawołała Song
Daj mi jeszcze chwilkę.
Nawet nie zauważyłem, że ta chwilka na tyle przeciągła się w czasie, że nastał zmierzch, a wraz z nim podglądanie nosorożców utrudnione. Taka wydawałoby się zwyczajna, trywialna sytuacja, a tyle radości mi dostarczyła. Na ten moment nic więcej nie mogłoby mnie zadowolić. Co do tego jestem święcie przekonany.