Kolejną destynacją na mapie moich jawajskich wojaży była miejscowość Bandung, trzecie największe miasto Indonezji (ok. 3 mln mieszkańców). Dotarliśmy tam, na Jawie podróżuję z rodaczką poznaną w Jakarcie, pociągiem. Jest on najlepszym na Jawie, zwłaszcza w kontekście natężenia ruchu i wiecznych korków na tutejszych drogach, środkiem transportu. Tutejsze pociągi są nadzwyczaj czyste, ponoć w miarę punktualne, zdecydowanie nieprzystające do azjatyckich standardów. Urocze hostessy w błękitnych uniformach tylko dodają im splendoru. Aż chciało się, by panna przynoszącą kawę, pyszną, prażoną, nie z woreczka, częściej przechodziła przez nasz przedział.
Do Bandungu dotarliśmy o czasie. Zapowiedzią tego, co nas tutaj czeka były piękne widoki na okoliczne wzniesienia, wszechobecnie królujące wulkany, zieleń gęsto porastającą każdą niezagospodarowaną przez człowieka przestrzeń. Aż przypomniały mi się moje ubiegłoroczne pociągowe wojaże po Sri Lance. Skojarzenia jak najbardziej na miejscu, skoro i tutaj ich najwierniejszym towarzyszem był zanoszący deszcz. Spodziewam się, że trochę mi zajdzie za skórę w trakcie podróży po Jawie. Wszak obecnie to okres pory deszczowej tutaj.
Bandung nazywany bywa "Paryżem Jawy". Z Paryżem ma chyba tyle wspólnego, że i tu i tam na ulicach spotkasz masę kobiet w burkach i im podobnych okryciach głowy. Niestety Bandung, jak przerażającą większość miast Azji, jest po prostu brzydki. Dla jego walorów estetycznych na pewno tu nie przyjechałem. Bandung zachwyca czym innym, piękną wulkaniczną okolicą, zielonymi połaciami herbaty płożącymi się dywanowato po tutejszych wzgórzach. To dla nich tu przyjechałem. To tam dopiero, nie w Jakarcie czy samym Bandung, poczułem tą wolność, ten smak podróży, których tak wyczekiwałem od czasu ostatniej wizyty w Azji. Okolice Bandungu przypadły mi do gustu, znów sprawiły, że danym mi było podziwiać najlepsze, czym natura ten nasz piękny świat obdarowała.
Wynająłem skuterek i ruszyłem na podbój tych miejsc. Niestety szło topornie, bo Bandung jest niemiłosiernie zakorkowany. Śmiem twierdzić, że stałem chyba w największych korkach ulicznych w swoim życiu, a przecież trochę już świata zjeździłem.
Największą chyba atrakcją okolic Bandungu jest położony ponad 50 km na południe od miasta krater wulkaniczny Kawah Putih, dosłownie biały krater. Nie jestem jakimś wielkim maniakiem wulkanów. Na pewno nie takim jak mój dobry kolega Grzegorz Gawlik (gregorgawlik.com), kolekcjonujący wulkany masowo, niemniej również dostrzegam ich nadzwyczajne piękno. Patrząc w wulkaniczne otoczenie, podziwiając jego niebywałych barw krater, wdychając jego porażające wyziewy, czujesz się jakbyś rzeczywiście był w innym świecie. Jakby raptem przerzucono Cię na księżyc, Marsa, licho wie jakie jeszcze inne niegościnne, a z drugiej strony swą surowością zachwycające miejsce. Aż się cieszę, że jeszcze kilka takich miejsc na Jawie zobaczę. W końcu Jawa, jak żadne inne miejsce na świecie, wulkanami stoi.
Zafascynowany księżycowym światem krateru Kawah Putih, nawet się nie spostrzegłem, gdy wkroczyłem w kompletnie inne środowisko. Środowisko pełne żywotności, soczystej zieleni, bijącej po oczach, zachwycającej. To było jak zderzenie dwóch, diametralnie innych światów. Kilka kilometrów od krateru wulkanu rozpościerają się bajkowo wyglądające, jakby przeniesione ze świata hobbitów, zielone kobierce herbaty. Wielokrotnie pisałem o moim uwielbieniu dla widoków oferowanych przez plantacje herbaty. Powtórzę się raz wtóry, takich widoków nie zapewni nawet plazma o najwyższej rozdzielczości. Takie widoki po prostu powalają z nóg. Skąpana w lekkiej mżawce herbata, spowita mgłą i aurą mistyczności, to jeden z najpiękniejszych widoków na świecie.
Miałem jeszcze w planach odwiedziny kolejnego pięknego wulkanu okolic, tym razem północnych, miasta Bandung - Tangkuban Prahu (2076 m). Niestety cena wstępu na powszechnie i łatwo dostępny wulkan (prawie 100 zł) poraża. Nic tylko przyklasnąć tutejszym zarządcom. Brawo Panowie, Wasza pazerność i wyzbycie się podstawowych zasad zdrowego rozsądku sprawia, że nie zarobicie nic. O ile mi wiadomo większość turystów właśnie z podobnych pobudek rezygnuje z wizytacji tego jakby nie było, urokliwego wulkanu.
W efekcie Bandung opuściłem dzień wcześniej niż planowałem. Czasu na Jawę nie mam zanadto, więc tym lepiej. Kolejne miejsce moich wojaży po Jawie przypadło na pierwotnie nieplanowaną destynację, ale o tym już w kolejnym poście.
P.S. Kolego Miodulko :-) zajadam się tu na Jawie bakso aż miło. Aż Ci pewnie ślinka cieknie. Wczoraj jadłem wersję z bawolą skórą. Smakowało :-) Wiem, znęcam się...