Lotnisko. Nie lubię lotnisk. Swoje trzeba odstać, odczekać, masę bzdurnych procedur odbyć. Nie lubię lotnisk również z innych, bardziej mentalnych powodów. Lotnisko oznacza długą podróż. Oznacza również pożegnanie, a pożegnań generalnie się nie lubi. Po 15 dniach żegnam się z Jawą. Z nieskrywanym żalem. Zaczynając podróż po Jawie nawet nie przypuszczałem, że tak może mi przypaść do gustu. Brudne miasta, przeludnienie, ryki z meczetów, myślałem. Tymczasem Jawa mnie pozytywnie zaskoczyła. Uśmiechem i serdecznością mieszkańców, księżycowymi widokami na wulkanach, dzikimi, czarnymi plażami, zielonymi polami ryżowymi, pociągami. Jawa przypadła mi do gustu swoistą odpornością na zakusy masowej turystyki, ta tu nie dotarła. Ta została na Bali. I całe szczęście, pewnie wraz z jej przyjściem, Jawa straciłaby na dziewiczości, na swojskości. Podróżniczą drogę wyznaczałby pieniądz, nie serdeczny, bezinteresowny uśmiech. Podróż po Jawie nie była snem, nie śniłem na Jawie. Co to, to nie. Była za to kolejnym przyjemnym doświadczeniem podróżniczym, kolejnym zastrzykiem adrenaliny, kolejnym argumentem utwierdzającym mnie w przekonaniu, że jest sens w tym co robię. Że podróż to najlepsza nauka w życiu, tolerancji, zrozumienia, szacunku dla wszystkiego co nas otacza. Jawa kolejny raz uświadomiła jak uroczym krajem jest Indonezja, takim jak ze spotów reklamujących ten kraj (Wonderful Indonesia). Wyjeżdzam do Kuala Lumpur. Tylko na dwa dni. Potem znów ruszam, znów do Indonezji. Trochę inaczej, w trochę innym charakterze...
P.S. Cholera, ale ładne te stewardessy Air Asia, najładniejsze. Aż przez chwilę pomyślałem, by zatrudnić się za męską stewardessę w tej linii lotniczej. Nie, nie żartuję, etat nie dla mnie, nawet w towarzystwie tak pięknych, odzianych w czerwone uniformy kobiet.