Jestem w Kuala Lumpur. Już po raz jedenasty. Znam to miasto jak przysłowiową własną kieszeń. Gdyby mnie wyrzucić w środku nocy na ulice tutejszego Chinatown, poczułbym się jak u siebie. Aż śmiesznie brzmi fakt, że najczęściej wizytowanym przeze mnie miastem świata jest oddalone o tysiące kilometrów od Polski miasto Kuala Lumpur.
Lubię Kuala Lumpur. Za jego wolne od wielkomiejskiego zgiełku ulice, za multikulturowy miszmasz, za jego fantastyczną kuchnię, kolorowe Chinatown, ulicę Petalling.
Stęskniłem się za Kuala Lumpur. Nie byłem już tutaj 3 lata, szmat czasu. W trakcie tegorocznej wyprawy odwiedzę malezyjską stolicę kilkukrotnie. Znów powłóczę się znanymi mi zakamarkami, zasmakuję tutejszej cudownej kuchni, odkryję nowe intrygujące miejsca
Tym razem jestem tutaj z prozaicznego powodu. Grupa znajomych poprosiła mnie o zorganizowanie im wojaży po jakimś ciekawym zakątku Azji. Po dłuższych rozmyślaniach padło na Sumatrę, jeden z moich ulubionych zakątków Azji. Wezmę ich na dziką, zieloną Sumatrę, królestwo orangutana, wyspę mnogich, różnokulturowych plemion, tropikalnych rajów wysepkowych, majestatycznych wulkanów i jezior wulkanicznych. Uwielbiam Sumatrę, za jej dzikość, serdeczność i autentyczność miejscowych ludzi, za jej opieranie się pokusom masowej turystyki. Stęskniłem się za Sumatrą. Pojadę co miejsc mi znanych, w nieco innym charakterze, z nieco innymi oczekiwaniami i odczuciami. A mimo to nie mogę się jej doczekać. Nie mogę się doczekać, by znów stanąć na cudownej sumatrzańskiej ziemi. Mówią, że odgrzewany kotlet nie smakuje tak samo. Zobaczymy... Ja się za jego smakiem stęskniłem.