Trzy tygodnie naszej włóczęgi po Sumatrze przeleciało w niesamowitym tempie. Chyba natłok atrakcji sprawił, że czas mknął, jak szalony. Podgrzewany kotlet, tak pisałem o Sumatrze przed trzema tygodniami, smakował wybornie. Sumatra rozsmakowała mnie w swoich atrakcjach poprzednio, zachwyciła również i teraz. To jedna z moich ulubionych azjatyckich destynacji, dzika, nieokiełznana, kompletnie wolna od przywar masowej turystyki, co zadziwiające stanowczo się takowej turystyce opierająca. Turystów, nie wiedzieć czemu, zdecydowanie tu nie wielu. I dobrze, mam pewność, że swój dziewiczy charakter wyspa zachowa na długo...
Odczucia znajomych chyba podobne. Przynajmniej tak się mi wydawało. Było ciężko. I fizycznie, jak choćby na trekkingu na orangutany, i również mentalnie, jak w trakcie pobytu u Mentawajów. Znajomi dzielnie znieśli ten trudny okres. Chwała im za to. Człowiek jest na tyle głupi, mówię o sobie, że ciągnie ich przez błota, górzyska, krainę pijawek, komarów, wulkaniska. Po co ? Ano po to, by pokazać dziki jeszcze, nie do końca urobiony na ludzką modłę, skomercjalizowany, nastawiony na zysk, świat. Jak nie teraz, to wkrótce docenią to. W końcu takiego świata wokół nas coraz mniej...
Znów, po raz dwunasty już, jestem w Kuala Lumpur. Żegnam moich towarzyszy wojaży po Sumatrze, pokazując im atrakcje malezyjskiej stolicy. Jest potwornie gorąco, wilgotność nie do wytrzymania. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek było aż tak parno w Kuala Lumpur. Ciężko tutaj egzystować w takich warunkach pogodowych. Z drugiej strony, jak sobie pomyślę o mrozach, jakie ponoć aktualnie nawiedziły Polskę, to jednak wypada powstrzymać się od utyskiwania.
Lecę ku kolejnej destynacji, tym razem kompletnie nowej dla mnie. Miejsca, które od dawna gościło w mojej azjatyckiej, podróżniczej świadomości, miejsca które od dawna chciałem odwiedzić, a zawsze jakoś nie było mi po drodze. Lecę do Hongkongu, szklanej dżungli, wieżowców strzelających ku niebu, miasta przyszłości, nowoczesności. Sam jestem jego ciekaw. Generalnie nie lubię takich miejsc, z drugiej strony wspominam bardzo pozytywnie moje pobyty w bliźniaczym do Hongkongu Singapurze. Bardzo lubię to miasto. Może więc i Hongkong przypadnie mi do gustu ? Mocno w to wierzę...
Jestem ciekaw Hongkongu. Już żałuję, że zbyt dużo czasu nań nie mam. Z jednej strony cieszę sie na widoki z Victoria Hill na dzielnicę wieżowców, na stare promy i tramwaje, piętrowe dubbledeckery, spacery nadmorskim bulwarem, cudowne chińskie żarełko. Cieszę się na konfrontacje starego pobrytyjskiego, kolonialnego Hongkongu z nowym, urządzanym na modłę chińską. Z drugiej strony obawiam się tamtejszych cen, cywilizacyjnego pędu, a zwłaszcza beznamiętnych emocji tamtejszych mieszkańców. Nie przepadam zbytnio za Chińczykami. Megalomani, przekonani o własnej wyższości kulturowej i cywilizacyjnej, stawiający uśmiech interesancki, przeżarty podtekstem zysku nad cudowny, serdeczny, azjatycki, tak bardzo mi przypadający do gustu w wersji ludów Azji południowo-wschodniej. Chińczycy w swoim szale, cywilizacyjno - konsumpcyjnym pędzie gdzieś go zatracili, już na niego nie mają czasu. Łeb w smartfona i tyle z nimi kontaktu interkulturowego. Chyba, że bratku masz do nich jakiś biznes... Chciałbym się mylić... Nie podoba mi się chińska gestykulacja, głupawe miny, siorbanie i pierdzenie przy jedzeniu, wrzaskliwe tony i krzykliwy język. Nie podobają mi się też chińskie kobiety, zarówno urodowo, jak i charakterologicznie. Nie będzie na kim oka zawiesić :-) Dobrze, że choć lecę Air Asią, tamtejsze stewardessy zawsze trzymają poziom.
Jestem ciekaw Hongkongu...
P.S. Stopniowo będę uzupełniał brakujące wpisy z Sumatry. Czas miałem na tyle napięty, że brakowało go na bieżące prowadzenie bloga. Proszę zaglądać, będzie ciekawie, naprawdę...