Hongkong, nowe miejsce na mapie moich azjatyckich wypraw przywitał mnie deszczem i zimnem. Byłem chyba jedynym, który chodził jego ulicami w krótkich spodenkach. Hongkong przywitał mnie również doskonałą organizacją, zwłaszcza transportu. Wszystko najwyższej jakości, punktualnie, czysto i schludnie. Brakowało mi jednak tego czym zawsze wita mnie Azja, swoistej kwintesencji tego kontynentu. Brakowało mi uśmiechu, serdecznego, od ucha do ucha. Takiego jaki uwielbiam, takiego jakim mnie Azja ujęła. Hongkong składa się z kilku większych i mniejszych wysp ( Lantau, Nowe Terytoria, etc.). Znaczna grupa turystów zamieszkuje w Kowloonie, naprzeciwko właściwej wyspy Hongkong. Ja zamieszkałem na samej wyspie, w centrum akcji. W hoteliku, który oferował (Homy Inn - polecam) dwuosobowe pokoje o wysokim standardzie jako dormy.
Mimo kiepskiej pogody spenetrowałem Hongkong wtem i z powrotem. Dużo nachodziłem się z buta, trochę pojeździłem starymi tramwajami, piętrowymi pobrytyjskimi doubledeckerami, kultowym promem Star Ferry, oferującym najtańsze rejsy widokowe na świecie. Trochę również lokalnym metrem.
Miasto przypadło mi do gustu. Aż trochę żałowałem, że tak mało nań czasu przeznaczyłem. Zachwyciło mnie górzyste, nadmorskie, wyspowate położenie Hongkongu, drogi prowadzące raz to w górę, raz ku dołowi. Przypadły mi do gustu tutejsze ślady kolonialnej brytyjskiej przeszłości, stare budynki, stare wspomniane wcześniej środki transportu, czerwone budki pocztowe, małe sklepiki. Podobała mi się również nowa twarz miasta, potężne drapacze chmur (prawie pięćsetmetrowe IFC, ICC 2, Bank od China), bambusowe rusztowania rozłożone wokół nich. Odpoczywałem w zieleni tutejszych parków, na nadmorskiej promenadzie.
I byłoby pięknie i cukierkowo, gdyby nie jeden fakt. Hongkong, jak to nowoczesne miasto, objawia swe chłodne, pełne pośpiechu, nieuśmiechnięte oblicze. Każdy się gdzieś śpieszy, nie znajduje czasu na rozmowę, uśmiech. Każdy przeżarty jest obsesją zarabiania mamony, wyścigu szczurów. Nowoczesność Hongkongu poraża. Sprawia, że to niewątpliwie piękne miasto, jest zarazem smutne, tak zwyczajnie smutne.
P.S. Zaskoczony byłem swoistą rzadkością i cenami ulicznego żarcia w Hongkongu. Spodziewałem się kompletnie czegoś innego. W efekcie najtaniej, niekoniecznie zdrowiej, wychodziło stołować się w od zawsze przeklinanym przeze mnie McDonaldzie. A przyrzekałem sobie, że w takich miejscach nie będę w życiu jadł...