W Baguio, stolicy filipińskich Kordylierów, najwyższych gór Filipin, wylądowaliśmy rano, po całkiem przyjemnej autokarowej nocnej przeprawie z Manili. Miasto to nie było naszą docelową miejscówką, a jedynie punktem tranzytowym do Sagady, małego miasteczka położonego w sercu filipińskich gór, w prowincji Mountain Province. Po szybkim sniadanku, pierwszym porannym autobusem ruszyliśmy dalej, ku właściwej destynacji. Przemierzaliśmy najwyżej położoną górską drogę Filipin. Serpentyny wiły się to w lewo, to w prawo, co rusz mijaliśmy potężne urwiska i przepaście, do zajrzenia w które dążyła ciekawość. Niektórzy wprost odwracali wzrok, bojąc się zajrzeć w przepastne otchłanie. Zrobiło się zimno. I Filipiny mają miejsca, gdzie ciepło prycha przed zimnymi powiewami. Droga minęła w miarę szybko. Może dlatego, że obfitowała w niesamowite widoki, które oczy chłonęły namiętnie.
Sagada, mimo niewielkich rozmiarów, poraża mnogością i różnorodnością tutejszych atrakcji. Można rzucić okiem na piękne tarasy ryżowe z punktu widokowego Kiltepan, można odbyć przyjemną przechadzkę kanionem Echo Valley, połączoną z wizytą w punkcie widokowym na słynne "wiszące trumny". Można zobaczyć kilka okolicznych wodospadów. Punktem wiodącym jednak w bogatym repertuarze tutejszych atrakcji, są niesamowite jaskinie, na czele z jaskiniami Sumaguing Cave i Lumiang Cave. Pomny wrażeń, jakich dostarczyła mi całkiem ekstremalna przeprawa przez obie jaskinie (cave connection)
przed dwoma laty, znów zamarzyłem sobie poczuć się jak Indiana Jones. Niestety, ku naszemu ogromnemu rozczarowaniu, w dniu w którym planowalismy wizytację jaskini miały tam miejsce rytuały pogrzebowe, wobec czego jaskienie zamknięto. Tym razem pozostało mi, nam, obejść się smakiem. A szkoda...