Chciałem znajomych, nieprzywykłych do tego typu atrakcji zabrać w jakieś nietypowe, inne niż znane człowiekowi naszych szerokości geograficznych, miejsce. Jako, że w okolicy wyspy Mindoro, na której trochę się pobyczylismy, znajduje się jedno takie miejsce, w dodatku już wcześniej, przed dwoma laty, przeze mnie wizytowane, nie omieszkałem ich tam zabrać. Mowa o wulkanie Taal, pięknie usytuowanym na jeziorze. Maluczkim rozmiarami – raptem wyrosłym na 311 metrów, za to fikuśnym i wybuchowym, jeżeli chodzi o jego naturę i aktywność. Jest on bowiem jednym z najniebezpieczniejszych wulkanów w tej części świata. Do tej pory odnotowano 33 erupcje wulkanu z szacowaną liczbą ludzi, którzy w ich następstwie zginęli około 6 tysięcy. Czyni go to drugim najbardziej aktywnym filipińskim wulkanem.
Moja poprzednia wizyta tutaj nie nastrajała mnie pozytywnie. Negatywne wrażenia z
poprzedniego pobytu zasiedziały się w głowie, nie chcąc jej opuścić. Wspomnienia chciwości lokalnej mafii turystycznej, ich nieopasionej żądzy wyciśnięcia każdego możliwego peso z turystycznej kieszeni, moje negocjacyjne batalie z nimi, sprawiały że nie uśmiechało mi się toczyć ponownych bitew z tym trawionym chorobą turystycznym biznesem. Z drugiej strony ciekawość zastanej po dwóch latach sytuacji na miejscu, wiara w lepsze, mąciły w głowie.
Z turystyczną mafią spotkałem się już na przystani promowej w Batangas. Lokalni nagabywacze w żaden sposób nie chcieli nam odpuścić, żądając za transport pod wulkan Taal wyimaginowanych kwot. Moje twarde negocjacyjne stanowisko sprawiło, że znacznie spuścili z kwot. Wyszło i tak drożej niż planowałem, ale z drugiej strony wygodniej i szybciej. Znaleźli prywatnego kierowcę, który zgodził się nas w swojej drodze powrotnej do Manili zabrać pod wulkan Taal, a ostatecznie również i po jego wizytacji do samej stolicy. Szkopuł w tym, że musiał odpalić tej przypromowej zgrai nagabywaczy swoją dolę. Chore, naprawdę...
Generalnie wycieczka pod wulkan Taal była całkiem atrakcyjną. Sama w sobie przeprawa łodziami po jeziorze, w pełni dokazującym słońcu, jest niebywale przyjemna. Widok z wulkanu na okolice, na jeziorko wypełniające jego krater, podobnież mogą się podobać. Niemniej turystyczna twarz tego miejsca, masowość, cepeliowski charakter atrakcji serwowanych na miejscu, wręcz nie przystoją do tego miejsca. Sumiennie postanowiłem sobie więcej pod wulkan Taal nie przyjeżdzać. W końcu co to za przyjemność oglądać naturalnie piękne miejsce, z którego ta natura została wykopana. Miejsce, w którym zapomniano, co ważne i istotne. Miast tego żądne mamony umysły torują drogę ku atrakcjom nie przystającym wręcz do takiego miejsca. Wulkan powinien być dziki, naturalnie piękny, majestatyczny. Kto widział wulkan, do którego krateru można poodpalać sobie piłeczki kijem golfowym...Kto widział wulkan, na który nakazuje się wjechać szkapiasto wychudzonym konikom, obciążonym ponadwagowymi grubasami... Sodoma, Gomora...
Na wieczór dotarliśmy do Manili, skąd rankiem kolejnego dnia odlecieliśmy ku kolejnej filipińskiej destynacji. Ale o tym już w kolejnym poście.