Geoblog.pl    milanello80    Podróże    Azja 2016/17 (Indonezja)    Na wyspie koni, megalitów, sandałowców i starych wiosek ...
Zwiń mapę
2017
12
lut

Na wyspie koni, megalitów, sandałowców i starych wiosek ...

 
Indonezja
Indonezja, Waingapu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21663 km
 
Pierwsze zetknięcie się z Sumbą, wyspą kompletnie inną i nieporównywalną do jakiejkolwiek innej indonezyjskiej, miałem z okien samolotu. U brzegów praktycznie płaska, dalej z rzadka poprzecinana wąwozami, jarami, okresowo wypełnionymi rzekami, praktycznie bez jakichkolwiek większych wzniesień, tym bardziej, co znamienne i niespotykane dla Indonezji, bez wulkanów. Sumba już z okien samolotu zrobiła na mnie wrażenie. Nietypowa zielona szata wyspy przyciągała wzrok. W większości roku wyspa jest sucha, żółtawo – brązowawa. Plusem moich przyjazdów pod koniec pory deszczowej do takich miejsc (podobnie było w ubiegłym roku na Floresie), że są one soczyście zielone, oczom przyjaźniejsze niż przez większość roku.
Malutkie lotnisko na obrzeżach Waingapu , administracyjnej stolicy wyspy i jej największym mieście(ok 60 tys. mieszkańców), tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Sumba turystyczną destynacją nie jest. W samolocie rzecz jasna byłem jedynym bule (ind. obcokrajowcem), a i lotnisko swymi rozmiarami nie sprawiało wrażenia jakby miało przyjmować w swych progach turystyczną brać.
Standart hoteli w Waingapu nie zachwycał, ba wręcz porażał. Niezaprzeczalnym jest, że w destynacjach nieturystycznych, ubogich, a taką bez dwóch zdań jest Sumba, ceny z uwagi na brak konkurencji są zawyżone i odwrotnie proporcjonalne w stosunku do jakości usług. Za zapyziałą norę w Waingapu (hotel Merlin) musiałem zapłacić tyle, co zapłaciłbym za wysokiej klasy hotel z basenem na wyspie Bali. Przeszukałem kilka hoteli i gwarantuję, że stadart pokoi jest wszędzie podobny, czyli żaden. Owszem znalazłem jeden nowszy hotel, o całkiem dobrym wystroju, niemniej i cena powalała z nóg (150 zł za dobę). Nie mój budżet ... Spodziewam się, że Sumba mnie trochę wykosztuje, ale w końcu czego się nie robi na drodze ku zaspokojeniu podróżniczych żądz i marzeń...
Pierwszą misją do wypełnienia, była konieczność znalezienia chętnych do wypożyczenia mi na kilka dni motorka. Bez niego, korzystając wyłącznie z transportu publicznego, nie zobaczyłbym nawet ćwierć miejsc, które miałem w planach zobaczyć. O dziwo i wbrew moim przypuszczeniom, poszło całkiem sprawnie. Znacznie pomogła moja dobra już, zauważam to z każdym dniem, znajomość języka indonezyjskiego. Wnet znalazłem kilka osób skorych do wypożyczenia mi swych jednośladów. Super ...
Resztę popołudnia mojego pierwszego dnia pobytu na wyspie spędziłem włócząc się ulicami miasta Waingapu. Nie zaskoczę, mówiąc że swymi walorami mnie nie poraziło. Brudne, urbanizacyjnie chaotyczne, typowe indonezyjskie miasto prowincji. Cóż Indonezja, jak zresztą Azja, poza kilkoma tylko wyjątkami, urodą miast nie grzeszy. Wiem to nie od dziś. Z braku pomysłów wybrałem się do portu. Tam zawsze się coś dzieje. I w rzeczy samej podejrzałem rybaków przy połowach, ludzi wpatrujących się w morze, rodziny spędzające popołudnie nad morskim brzegiem.
Wieczór spędziłem planując kolejny dzień. Niestety informacji o Sumbie czy to w internecie, czy w przewodnikach, jest tyle co kot napłakał. Oczywiście informacji turystycznej w Waingapu też nie ma żadnej. Cóż... Turystyka zbyt prędko tu nie zawita. Co mimo sporych trudności w planowaniu, mnie cieszy niezmiernie. Jako, że do festiwalu Pasola, mojego głównego punktu wizytacji wyspy Sumba jeszcze kilka dni, choć i ta informacja nie jest pewna, postanowiłem te kilka najbliższych dni poświęcić na motorkowe włóczenie się po wschodnich rubieżach wyspy (Sumba Timur). Jest tu kilka miejsc w teorii wartych zobaczenia. Zachodnią część wyspy (Sumba Barat), ponoć ciekawszą kulturowo i urokliwszą, w dodatku tą w której odbywa się festiwal Pasola, zostawię sobie na później.
Rankiem dnia kolejnego, uderzyłem, zgodnie z powziętym planem, wypożyczonym od jednego lokalsa motorkiem, w kierunku zachodnim od miasta Waingapu, wzdłuż wybrzeża. W planach miałem przede wszystkim odwiedziny kilku tradycyjnych, starych wiosek, zabudowanych strzelistymi dachami krytymi słomą, typowych wyłącznie dla Sumby. Przy okazji również wizytację kilku plaż znajdujących się po drodze. Około 120 km łącznie. Tutaj, na w miarę płaskiej Sumbie takie dystanse są całkiem łatwe do pokonania. Przeciwnie choćby do sąsiedniej, leżącej na północ od Sumby, wyspy Flores, gdzie w ubiegłym roku takie dystanse z racji jej górzystości, pofałdowania i wielu serpentyn na drodze, było dużo ciężej i bardziej czasochłonnie pokonywać.

Po opuszczeniu Waingapu wjechałem w stepowy, płaski teren. Z rzadka pojawiające się samotne drzewa, czasem typowo buszowe krzaki tylko potwierdzały, że Australia słynąca z takich pejzaży, jest bliziutko Sumby. Nie byłem jeszcze w Australii, to fakt, niemniej wiele filmów ukazujących tamtejszy interior, przywoływało skojarzenia z widokami sprzed oczu. Sumba to wyspa koni, o czym przekonywałem się na każdym kroku. Było ich wokół multum. Spokojnie wypasały się na bezkresach sumbańskich stepów. Podobnież zresztą i bydła, kóz czy świń, na które to szczególnie musiałem uważać, jako że miały w zwyczaju przechadzać się drogą, wprost przed kołami mojego jednośladu.
Sumba to również wyspa megalityczna. Wiele głazów, kamieni, megalitów zalegało na owej stepowej równinie. Nie wiedzieć skąd i po co właściwie ... Z rzadka widoki ulegały zmianie, czy to wjeżdzając do wiosek, czy na jeden z nielicznych płaskowyżów. Wioski tylko potwierdzały tezę, że Sumba to wyspa bardzo uboga i nierozwinięta cywilizacyjnie. Jedna z najuboższych w całej Indonezji. Czułem się, jakbym cofał się w czasie i to nie o kilka, kilkanaście lat, jak to przeważnie bywa w przypadku innych wysp indonezyjskich bądź innych krajów Azji, a o cały wiek lub wieki co najmniej. Sumba dalej tkwi w zacofaniu, w zapomnieniu, toczy swe proste swojskie życie w kompletnej izolacji od życia w świecie zachodnim. Oj cieszmy się, że urodziliśmy się tam, gdzie się urodziliśmy. W jednym z krajów dobrobytu. Tutaj ludzie nie posiadają zbyt wiele. Ba, zamieszkują w drewnianych szopkach, gorszych niż nasze ogrodowe narzędziowe, czy widziane w dzieciństwie kurniki. Czy z tego powodu są mniej szczęśliwi ? To już kwestia dyskusyjna, nie do roztrząsania w tym momencie. Wszak wiele innych wątków do poruszenia przede mną. Podkreślę tylko, że mimo pewnej ostrożności ludzie generalnie byli serdeczni i przyjmowali mnie z uśmiechem na twarzy, zwłaszcza tradycyjnie dzieciaki. Widok na całe zgraje dzieciaków wracających w urokliwych mundurkach ze szkoły, był tym co niezmiennie wprawiało mnie w pozytywny nastrój. Przeciwnie mój żoładek, dopominał się jedzenia. Odkąd jednak opuściłem Waingapu, praktycznie nie natrafiłem na żaden żywieniowy przybytek, choćby typowe w całej Indonezji warungi. Niespotykane... Cóż, przynajmniej stracę kilka nadrogramowych kilogramów. Z głodu nie umrę, a rozpaczać nie zamierzam. Przynajmniej pochłaniam pokaźnych rozmiarów strawy dla zmysłów poznawczych. Chłonę nową rzeczywistość. Musze przyznać, że taka Sumba, przypadła mi od początku do gustu.
Widziane w drodze plaże (Londolima, Cemara) generalnie nie zachwycały. Szokowały za to ceny w resorciku na plaży Cemara, gdzie nijak specjalny bungalow z widokiem na morze kosztował bagatela (UWAGA!!!) 3 tysiące złotych za noc (10 mln IDR). Bywałem w znacznie lepszych bungalowach w innych miejscach Indonezji czy Azji za cenę stukrotnie niższą. Szok, szok, szok. Zresztą najtańsze pokoje z dala od plaży kosztowały 270 złotych (900 tys.IDR). Szok, szok i jeszcze raz szok. Pozostawię bez komentarza.
Wisieńką na smacznym torcie smakowanym tego dnia miały być jednak wizyty w dwóch starych tradycyjnych wioskach sumbańskich. Niestety, dla miejscowej ludności pewnie stety, takich wiosek na wyspie coraz mniej. Młodsze pokolenie wynosi się z budowanych na wzniesieniach, trudniej dostępnych dla wrogów, starych wiosek krytych słomą na rzecz nowszych blaszanych, przy tym mniej urodziwych, domków na równinach. Starych tradycyjnych wiosek zachowało się raptem kilka. Większość zresztą w bardziej hołdującej tradycjom zachodniej części wyspy. Mnie przyszło w udziale odwiedzić dwie takie wioski – w Prainatang i Wunga. Obie położone są na szczytach okolicznych wzniesień, gdzie wznoszono je ze względów obronnych. Zabudowane są kilkoma, w przypadku wioski Wunga już tylko trzema, tradycyjnymi domami ze strzelistymi dachami. Widać, że dalsze istnienie wiosek to już tylko kwestia kilku najbliższych lat. Zaniedbane, z zapadającymi się dachami, zamieszkane wyłącznie przez starszyznę, ciągle uprawiającą kult Marapu, odchodzą do lamusa, do świata zapomnienia. Ustępują przed blaszanymi, niewymagającymi konserwacji, nowymi domkami. Umierają, na przekór kilku romantycznym głupcom takim jak ja. Niestety pewne piękne miejsca, rzeczy zanikają, zwalczane przez postęp cywilizacyjny i nic na to nie idzie poradzić. Dlatego niezmiennie powtarzam parafrazowaną maksymę – spieszmy się kochać miejsca i one, podobnie jak ludzie, szybko odchodzą. Może więc słuszną jest moja wizja wizytowania krajów nierozwiniętych, zacofanych, tam cywilizacja wkracza najszybciej, niszcząc wielkowiekowe zwyczaje i dobytek. W świecie cywilizowanym cywilizacja jest już dawno. Tam się zazwyczaj wiele przez kilka najbliższych lat nie zmieni. Tak sobie myślę, być może zacząłem jeździć za późno po świecie. Pewnie kilka, kilkanaście lat temu zobaczyłbym wiecej takich zapomnianych, urokliwie zacofanych, romantycznych miejscówek....
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
marianka
marianka - 2017-03-15 09:48
Przeciekawe!
 
 
zwiedził 42% świata (84 państwa)
Zasoby: 1116 wpisów1116 1546 komentarzy1546 14981 zdjęć14981 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.09.2024 - 15.09.2024
 
 
27.04.2024 - 04.05.2024
 
 
24.11.2023 - 01.04.2024