Pisałem już pewnie nie raz, że najlepiej mi się lata przez Pragę. Pisałem, na pewno. Położenie mojego domu, sprawia, że w zasięgu niedługiej drogi mam kilka międzynarodowych lotnisk – Warszawa, Praga, Wiedeń, Bratysława, Budapeszt. Najlepiej lata mi się z Pragi. Najłatwiejszy i najbardziej komfortowy dojazd, przyjemne lotnisko, itp. Nie dziwota, że gdy trafiła się przystępna cenowo oferta lotów do Azji (docelowo Bangkoku) z Pragi, w dodatku lubionymi przeze mnie liniami Turkish Airways, nie zwlekałem z zakupem biletu. Hop i byłem w Pradze, a po całkiem przyjemnym locie z krótką przesiadką w Stambule już w Bangkoku.
Bangkok nie należy do moich ulubionych miast Azji. Nie należał przed laty, nie należy i obecnie. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Zbyt dużo chaosu, gwaru, spalin, innych wielkomiejskich przywar. Pamiętam nawet, że przed laty, w trakcie ostatniej wizyty tutaj na siłę szukałem miejsc, do których choć na chwilę mógłbym czmychnąć stąd. Wówczas takim miejscem stała się pobliska Ayuthaya, ze wspaniałym kompleksem świątyń. Tym razem aż tak prosto nie było. Musiałem tu przeczekać dwa dni, a następnie dwa kolejne dni spędzić tutaj z grupą osób, które zabieram do Kambodży. I mimo, że o dziwo z biegiem lat staje się coraz bardziej tolerancyjny, coraz mniej negatywów staram się dostrzegać, coraz więcej pozytywów wyszukiwać, Bangkok znów mnie nie zachwycił. Gwarna Kao San road, z megabitami przekrzykującej, zagłuszającej się muzyki, armią ladybojów, morzem zalanych w sztos turystów i ciągłym nagabywaniem ze strony lokalsów, to eufemistycznie tylko mówiąc – nie moje klimaty. Smaki i zapachy lokalnych garkuchni ? Tak, w tej kwestii nie smiałbym narzekać. Tajska kuchnia jest niesamowita. Old Bangkok, nieco spokojniejszy, z kilkoma ciekawymi świątyniami i pałacem królewskim, generalnie również nie poraża. Daleko Bangkokowi do uroków Kuala Lumpur, Singapuru, kilku innych konglomeratów Azji.
Chyba najlepszym miejscem dla podglądania życia Bangkoku wydaje się rzeka Chao Phraya. Można tutaj odpocząć od gwaru ulic, tych natarczywych naganiaczy, tuktukowców.można odbyć rzeczną wyprawę ze starej dzielnicy, poprzez Wat Arun- chyba najciekawszą świątynię Bangkoku, do tej najnowszej, ze strzelającymi ku górze wieżowcami. Niestety i tutaj sielską atmosferę mąci niesamowity odór spalin ze wszelkich łodzi kursujących po rzece. W efekcie zbyt długo na rzece i w jej otoczeniu nie idzie wytrzymać.
Bangkok kolejny raz mnie nie przekonał. Ciekawe, co w tej kwestii myśli masa rodaków, która przemieszcza się w te i z powrotem ulicami tego miasta. Ciekawe, czy do nich Bangkok przemawia bardziej wyraziście. Mam nadzieję, nie mieć przez pewien szmat czasu okazji kolejny raz szukać pozytywów tego miasta. Miasto Aniołów, jak zwykło określać się miasto, tych anielskich, miło kojarzących się cech, w sobie zbytnio nie ma. Kolejny raz było mi ciężko je znaleźć ...