Tajlandia nie jest moim konikiem i nie będzie. Zbyt turystyczna, przewidywalna, szablonowa, wycackana, wymuskana. Oczywiście można się zaszyć gdzieś głęboko w Isan, czy innym tajskim końcu świata i znajdzie się inną, bardziej "autentyczną" Tajlandię. Ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Człowiek chce odwiedzić te największe magnesy kraju, te pocztówkowe, katalogowe. Nie zawsze w smak mu gonić po dziczach. Tajlandia to dla mnie taka Europa w azjatyckich szatach, coraz bardziej upodobniająca się do europejskich standartów, łasa na pieniądz, chciwa. Słynny tajski uśmiech nie raz ma w zanadrzu podtekst typowo konsumpcyjny. Białas jest tu sakiewką, którą trzeba doić. Akurat w tej kwestii Tajlandia, pierwszy kraj Azji, który lata temu ruszył w stronę zapraszania na swe łono masowej turystyki, wiele się już nauczył. Naciągaczy, oszustów tu co nie miara. Miałem zresztą raz wtóry okazję przekonać się o tym ledwie po przekroczeniu granicy kambodżańsko – tajskiej. Miał okazję i kolega, który za przebicie opony w wynajętym skuterze musiał zapłacić równowartość kilkuset złotych ! Właścicielka motorka wnet wyczuła biznes, twierdząc, że pewnie motor ma naruszoną zbieżność i wiele innych problemów. Policja turystyczna miast pomagać turyście również zwietrzyła interes na łatwe dorobienie się na białasie. A, że paszport poszedł wcześniej w zastaw, nie pozostało nic innego niż przyznanie racji wyzyskowi. Wszystko z tym "szczerym, szelmowskim", tajskim uśmiechem na twarzy. Welcome in Thailand, land of smiles.
Blisko Kambodży, raptem kilka godzin od jej granicy leżą dosyć urokliwe wyspy Zatoki Tajskiej. Raz, są dobrym lokum z uwagi na bliskość Bangkoku, dwa prezentują się całkiem ciekawie. Na kilka najbliższych tajskich dni postanowiłem uczynić je miejscem odwiedzin. Wyspę Koh Chang,"Słonią wyspę " największą z nich, zarazem drugą największą w całej Tajlandii, miałem już sposobność poznać lata temu. Oj, ciężki to był okres. Dobrze, że stamtąd uciekłem, bo kto wie czy nie skończyłbym wszyciem podskórnie esperalu. Cóż, prawa młodości. Teraz, bardziej świadom i rozważny postanowiłem raz wtóry przekonać się o urokach tej wyspy. Jakoś nad wyraz nie zmieniła się, nie widać tu tego skoku cywilizacyjnego jaki zaobserwowałem po latach w Kambodży. Nie dziwota, wyspa i na ówczas była rozwinięta w sposób zaawansowany. Górzysta, całkiem urokliwa, choć i bez szału. Zbyt długo nie zamierzałem się tu zatrzymywać, pamiętając szał imprezowy, w jaki wpadłem tutaj ostatnim razem. Zamiary rzecz jasna swoją drogą, ich realizacją swoją. Choć tak dramatycznie jak przed laty nie było. Zjeździłem wyspę wszerz i wzdłuż, wykąpałem w ciepłym morzu Zatoki Tajskiej, odwiedziłem cieszyniaka który prowadzi tu swój własny resort (Macura Resort) i postanowiłem uciec ku innym, do tej pory nieznanym mi wyspom tego zakątka Tajlandii. Niestety pogoda, wielkie fale i wiatry nieco storpedowały moje plany, choć tak tragicznie jak w zeszłym roku na indonezyjskich Togeanach to nie było.