Kolejną moją destynacją w Tajlandii było miejsce dobrze mi znane, mimo że pierwotnie plany miałem inne. Wymyśliłem sobie zatrzymać się w nadmorskim kurorcie Khao Lak, dotkniętym strasznie tragicznym tsunami w 2004 roku. Miałem zresztą okazję oglądać hollywodzką produkcję poświęconą dramatowi tego miejsca. Na dzień dzisiejszy ciężko ponoć znależć ślady tych strasznych chwil. Chyba, że przy okazji wizytacji lokalnego muzeum poświęconego tragicznemu tsunami. Plany jednak planami. Jako, że Riri musiała za 2 dni wracać do Indonezji, jak to bywa z urlopami – nie są z gumy, uznałem że lepiej być gdzieś blisko lotniska w Krabi, skąd odlatuje właśnie. Czemu więc nie zostać w samym Krabi. Moje wspomnienia z wizyty tutaj w 2010 roku były wyłącznie pozytywne. Motorkami zjeździłem tu ze znajomym ogrom połaci wokół wybrzeża. Krabi jest niesamowicie urokliwie położone. Wybrzeże wokół wręcz najeżone jest niesamowitymi formacjami wapiennymi, tzw. limestones (m.in. słynna wyspa Bonda, wyspy Phi Phi). Wyglądało na to, że znów przyjdzie mi się poruszać w otoczeniu choć nieco podobnym do tego jakie podziwiałem w dniach poprzednich w Khao Sok. Tu owe wapienne ostańce znajdują się na morzu.
Samo Krabi nie posiada miejscówek plażowych, toteż wszyscy turyści jak jeden mąż kierują się ku pobliskim nadmorskim kurortom (Railey, Ao Nang, Khlong Muang). W efekcie zbyt wielu nie zostaje ich w samym Krabi, miasto traktując wyłacznie jako miejscówkę tranzytową ku wspomnianym destynacjom Krabi dzięki temu zachowało swój unikalny charakter miasta prowincji. Zycie toczy się tu swym spokojnym rytmem. Funcjonują urokliwe kafejki, nocny market (nie jeden). Ceny są wielce akceptowalnymi, zważywszy że to południowe, turystyczne wybrzeże Tajlandii. Nie dziwota, że postanowiłem miasto obrać właśnie za siedzibę noclegową na dwie najbliższe doby. Wydaje mi się to wielce trafnym pomysłem. Za stosunkowo akceptowalne pieniądze mamy dobry standart hoteli, przepyszny, jeden z najlepszych w Tajlandii nightmarketów, a sąsiednie, drogie już, kurorty i i ich plaże znajdują się na dostrzał krótkiej jazdy wynajętym motorkiem.
Jak pomyślałem tak uczyniłem. Kolejnego dnia zjechałem wzdłuż całe kurortowe wybrzeże wokół Krabi. Generalnie poruszałem się w miejscach mi znanych. Jedynym wyjątkiem była miejscowość Khlong Muang, której plaże uznałem zdecydowanie piękniejszymi niż te z samego Ao Nang. Oczywiście niekwestionowaną jest w tym względzie hegemonia plaż Railey, które z braku czasu tym razem sobie odpuściłem. Kurortowe destynacje przesiąkały masą turystów. Nie może więc dziwić, że średnio przyjemnie się tu czułem. Wieczór w Krabi był więc ukojeniem po pobytach tamże. Kolejnego dnia przyszło mi pożegnać Riri i samotnie już udać się ku kolejnej, nota bene ostaniej już w trakcie tegorocznych wojaży, miejscówki na tajskiej ziemi. Ale o tym przy następnej okazji...