Opuściłem Filipiny. Jak zwykle ostatniego dnia ważności mojej wizy. Udałem się niedaleko, rzec można za miedzę. Planowałem sobie po cichu wizytę na Tajwanie, ceny lotów skutecznie mnie jednak zniechęciły. Udałem się więc w przeciwnym kierunku. Na dobrze mi już znane Borneo. Wszak miałem okazję wizytować je już dwukrotnie. O ile jednak Sarawak jest mi całkiem dobrze znany, o tyle druga z malezyjskich prowincji tej wyspy – Sabah, już niekoniecznie. Niestety ceny na "Ziemi poniżej wiatrów", jak zwykło się określać tę malezyjską prowincję, powalają. Negatywnie rzecz jasna. Pisałem już o tym przy okazji wcześniejszej wizyty tutaj (...) Mój dobry kolega, Krzychu Dopierała (chyba się nie obrazi, że go tutaj wspominam), autor przewodnika dla wydawnictwa Bezdroża (polecam) poświęconego między innymi również wyspie Borneo, określa prowincję mianem Sabah 1000 +. Większość topowych atrakcji turystycznych kosztuje bowiem ponad tyle pieniążków w lokalnych ringittach (praktycznie tyle samo n naszej walucie). Wejście na szczyt Kinabalu (4095 m) to wydatek rzędu minimum tysiąca złotych, przeważnie znacznie ponad. Podobnież nurkowania na Sipadanie, odwiedziny wysp żółwich Turtle Islands, nie wspominając o przemierzaniu zakopanych w totalnej głuszy Danau Valley, czy kotliny Maliau. By odwiedzić te miejsca portfel zwykłego Kowalskiego nie wystarczy. Ceny są po prostu horrendalne. Po co więc tu przyjechałem ?
Raz, by zapełnić pustą plamę na mapce mych azjatyckich wojaży. Niezbyt ładnie wygląda w otoczeniu tych masy miejsc, tych wszystkich znaczników, które tu już odwiedziłem. Dwa, bardzo lubię Borneo. Trzy, przyszedł mi czas jakiś już temu świetny pomysł na wizytowanie atrakcji Sabahu.
Motorkowanie ...
Czy może być lepszy sposób na wizytację niesamowitych, zaszytych z dala od turystycznych szlaków, miejsc tej wspaniałej "Ziemi poniżej wiatrów' ? Sam sobie odpowiadam... Nie...
Znalazłem w internecie jedyną wypożyczalnię motorków. W Malezji nie są one powszechne. Ba, nie wiedzieć czemu nie jest to tak popularne, jak w krajach ościennych. Niestety przy okazji Chińskiego Nowego Roku wszystkie jednoślady były już wypożyczone. Musiałem poczekać dwa dni. Nic trudnego, zero problemu. Miasto Kota Kinabalu, dobrze mi znane z poprzednich dwóch wizyt tutaj, bardzo lubię. Cisza spokój, wrażenie jakby nic się tutaj nie działo, nic nikogo nie obchodziło. To zresztą fenomen wszystkich mi znanych miast i miasteczek malezyjskiego Borneo. Wszystkie one wyglądają jak miasta na końcu świata. Jak miasta nie z Azji. Gdzie ten azjatycki gwar, harmider, odgłosy jak z ula, widoki zagonionych ludzi. Nie, tutaj tego nie ma. Miasta zdają się pustawe, prawie że nie widać ludzi, choć teraz właśnie z uwagi na Chiński Nowy Rok jest ich nieco więcej. Podobnież zresztą smoków na ulicach. Nikt nic od Ciebie nie chce, nikt Ci nic nie wciska, na niczym nie chce Cię oszukać. Halo ? Czy ja ciągle jestem w Azji.
Nie dziwota więc, że taki spokój, po wcześniejszych aktywnych wojażach po Tajlandii, Filipinach, był dla mnie wręcz wymarzony. Nie dziwota, że cieszyłem się, że jadę znów na Borneo. Na wyspę, której nazwa mroziła niegdyś krew w żyłach. Na wyspę, która dziś jest jednym z moich ulubionych miejsc w Azji.
Powłóczyłem się trochę dawnymi trasami, poodwiedzałem szereg znanych mi zakamarków Kota Kinabalu, podładowałem akumulatory tym wszechobecnym spokojem. Jestem gotów ruszyć na motorkowe wojaże po Borneo ... Emocje grają...