Od rana się zaniosło, słońce się schowało, chmurzyska wylazły, prognozy nie rozpieszczały. Pytam się, gdzie jest to słońce, które tak dokazywało od początku mojego pobytu na "Ziemi poniżej wiatrów". Akurat jak zabrałem się za motorkowe wojaże po Sabahu pogoda musiała się spieprzyć.
W planach miałem dzisiaj, nta bene wielce ambitnych, dotarcie do Sandakanu. Raptem 411 km, trasą którą rzecz jasna sobie wymyśliłem, a której żadne wyszukiwarki tras nie polecały. Ba, wszystkie sugerowały powrót większością trasy ku Kota Kinabalu, i za Turaran odbicie na główną drogę ku Sandakanowi. Co to, to nie, pomyślałem sobie. Nie chce mi się wracać tą samą drogą, którą wczoraj dopiero co przyjechałem do Kudat, zwłaszcza że obfitowała w przeciętne widoki. Dzisiaj liczyłem na więcej...
Tyle, że ten deszcz. Nie chciał przestać. W czasie większych ulew chowałem się w przydrożnych restauracyjkach, by ogrzać się ciepłą kawą. Mniejszy deszcz znosiłem dzielnie. Parłem do przodu, nie raz siarczyście zawodząc pod nosem. Było mi zimno, byłem przemoczony i generalnie wszystkiego miałem dość. Zachciało Ci się motorkowania po Borneo durniu, pomyślałem w duchu. Ale potem pomyslałem o zimnicy w Polsce w tym samym czasie (ponoć nawet do -20C), o tym wszechobecnym smogu z kominów, o szarościach dominujących przed oczyma. Oj, jak zacząłem doceniać borneański deszczyk. Tym bardziej, że widoki zrobiły się przednie. Przejeżdzałem przez dzikie ostępy północno - wschodniego Borneo, z rzadka mijałem jakiekolwiek zabudowania, miejsca gdzie pewnie ze dwa wieki wcześniej zrobiono by ze mnie szaszłyka, gdzie dzika dżungla nie dałaby mi tak łatwo wdepnąć w jej ostępy. Dobrze, że wiozłem ze sobą dodatkowe butelki paliwa. Stacji benzynowych nie sposób tu uświadczyć. Droga wiła się serpentynowato wzdłuż wzniesień. Dżungla opasała jej brzegi, nie raz wdzierając się w jej strukturę. Prawdziwa borneańska dżungla, z mistyczną mgłą unoszącą się nad potężnym lasem deszczowym. Chłonąłem te widoki zapominając o deszczu. Ale było pięknie. Moje początkowe skowyty i uwodzenie na paskudną aurę, zastąpiły jęki zachwytu. Ależ było nadzwyczaj pięknie... Wreszcie... Przyroda za nic nie zwracała uwagi na moją obecność tutaj, jakby z przytupem sugerując kto tu rządzi. Pawiany przechadzały się skrajem dżungli, stada makaków, masa ptactwa, kilka wiewiórek, wyminąłem nawet węża przechadzającego drogę na wskroś.
Kolejny raz uświadomiłem sobie, jakim jestem szczęściarzem, mogąc naocznie doświadczać takich widoków. Pal licho zimno, deszcz. Pomysł z motorkiem jak zwykle był strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu mogłem przemierzać destynacje, których zapewne nie miałbym okazji zobaczyć. Dzięki niemu mogłem być świadkiem majestatu miejsc, które mijałem. Prawdziwej, nienaruszonej, dziewiczej dżungli. Dopiero bliskość Sandakanu, stolicy przetwórstwa palmowego, zmieniła pejzaż. Dżunglę wycięto pod plantacje palmy olejowej, degradując środowisko, ograniczając obszar życiowy wielu wspaniałych borneańskich zwierzaków z orangutanami na czele. Smutno mi się zrobiło. Człowiek w swym kapitalistycznym pędzie ku pomnażaniu dóbr zapomina, że winien dzielić się tym wszystkim, co go otacza również z innymi istotami zamieszkującymi naszą planetę. Trafiła nie tak dawno w me ręce mapka ukazująca wymieranie, głównie na skutek wycinki, pierwotnego lasu deszczowego na Borneo. Okazuje się, że proces ten postępuje w zastraszającym tempie. Malezja i tak objęła ochroną masę pierwotnego lasu deszczowego. Indonezja w tej kwestii prowadzi zdecydowanie bardziej grabieżczą gospodarkę leśną, niczym oszołom minister Szyszko wycinając, co popadnie. Smutne to. Smutne....
Na wieczór, dosyć późny, po ponad 10 godzinach motorkowania (sic !), dotarłem w okolice Sandakanu, do wioseczki Sepilok. Postanowiłem tutaj przenocować. Trafił mi się ładny resorcik (Nature Lodge), w dodatku przystępny cenowo. Sepilok to miejsce dosyć znane na mapie Sabahu. Dlaczego ? O tym w kolejnym poście...