Popołudnie wykorzystałem na odwiedziny pobliskiego Sandakanu, drugiego największego (157 tys. mieszkańców) miasta Sabahu. Sandakan to całkiem zasłużone miasto na kartach historii tej części Malezji. Zwłaszcza historii o zabarwieniu bardziej tragicznym. Niegdyś pełniło funkcję stolicy całego Sabahu. Niestety wraz z wybuchem II wojny światowej i po zajęciu miasta przez siły okupacyjne japońskie, na terenie miasta założono obóz dla jeńców brytyjskich i australijskich wziętych do niewoli w trakcie japońskich podbojów Azji. Z ponad 2500 jeńców japońską niewolę i "słynne" marsze śmierci przeżyło tylko 6 osób (sic !). W następstwie bombardowań alianckich w 1945 roku miasto zostało doszczętnie zrównane z ziemią. Stolicę przeniesiono do Jesselton, dzisiejszego Kota Kinabalu.
We współczesnej zabudowie miasta panuje spory nieład. Wiele tutaj niezbyt urokliwych, slumsowato wyglądających budynków. Do uroku aktualnej stolicy Sabahu, Sandakanowi wiele brakuje. Jego położenie w pobliżu Filipin stało się asumptem do imigracji wielu obywateli tego kraju. Może to główny powód faktu, że bieda wyziera stąd nader często, jak na malezyjskie standarty. W przeszłości miasto nie miało zbyt dobrej powieści z uwagi na szereg ataków, również na turystów, islamskich radykalistów z pobliskiego Mindanao.
W trakcie mojej wizyty w mieście odwiedziłem wiele obiektów z tzw. Sandakan Heritage Trail (Szlaku Dziedzictwa). Na głowę nie rzucały, dla zabicia czasu w sam raz. Dla zapoznania się choć śladowo z jego historią również. Odwiedziłem kilka przybytków wiary, kilka cmentarzy, nadmorski bulwar. Nie omieszkałem również oddać cześć zmarłym w obozie jenieckim (WW II Memorial) na obrzeżach miasta.
P.S. Mój motorek po przejechaniu w dwa poprzedzające dni dokładnie 623 km, miał dziś lżejszy dzień. Dałem mu nieco wytchnąć. Dzisiaj zrobiłem nim jedynie około 60 km.