Rozpocząłem moją
12stą z rzędu zimówkę w tropikalnych klimatach...
Na pierwszy ogień wpadła
Dominikana. Karaiby stanęły przede mną otworem, zero testów, karaibski luz, rum lejący się strumieniami, ciemnoskóre moreny. Oj, będzie fajnie....
Punta Cana, która stała się dla mnie bramą do Dominikany, nie zachwyciła mnie nic a nic. Owszem plaże piękne, jedne z piękniejszych, jakie widziałem w życiu, choć do kilku w Indonezji, Tajlandii, Malediwów czy na Filipinach im daleko, niemniej klimat nijaki. Ot, pod resortowego klienta all inclusive. Całe wybrzeże zabudowane resortami, znaczna część z prywatnymi plażami, masa plażowych naganiaczy z cenami wręcz kosmicznie wygórowanymi, kompletnie nie moje klimaty... Choć trochę kolorytu pobytowi tutaj dodała szalona wyprawa totalnie zdezelowanym motorkiem po okolicy. Śmiganie nim po autostradzie bez hamulców, bez kasków, z niedobijającym sprzęgłem, bez wątpienia pozostanie w pamięci...
Generalnie, dla mnie, biały piasek Punta Cany, nie jest wystarczającym powodem, by wpaść sobie z Dominikaną w nierozerwalne objęcia i zapałać do niej dozgonną miłością...