Głowiłem się i głowiłem, jak opuścić nużące wybrzeże Punta Cana i dostać się na półwysep Samana, jawiący się jako zbawienie i ucieczka od tutejszej betonowej dżungli. Praktycznie wszyscy omijają zatokę Samana, jako że nie ma tam dróg, ani połączenia mostowego i jadą na około przez Santo Domingo, pokonując tym samym ponad 300 km...
Gdzieś jednak wyczytałem, że przy pomyślnych połączeniach idzie przejechać tę trasę kierując się ku północy, wprost ku miasteczku Sabana de la Mar, skąd ponoć kursuje prom pasażerski bezpośrednio pokonywujacy Zatokę Samana w drodze do jej głównego miasta Santa Barbara de Samana... Rzecz jasna nie byłbym sobą, gdybym nie zweryfikował tej wersji...
I w rzeczy samej. Łapiąc dwie guaguy (lokalne busiki) zdążyliśmy na ostatni tego dnia prom (duże to słowo) przecinający Zatokę Samana...
Zrobiło się jakoś piękniej...