Kolejna miejscówka na trasie moich dominikańskich wojaży, osławione
Bursztynowe Wybrzeże. Niby kolejne z miejsc z zasięgu masowej turystyki, a mimo to jakoś przyjemniejsze w odbiorze. Więcej tu luzu, backpackerskiej, spokojniejszej atmosfery, mniej blichtru, naciągactwa niż na osławionym, wcześniej wizytowanym, wybrzeżu Punta Cana. Mimo braku równie bielutkich plaż, kilku rzędów palm uginających się nad nimi, 120 kilometrowe Bursztynowe Wybrzeże zdecydowanie bardziej mnie ujęło. Czy to piękną, kolonialną zabudową jego głównego miasta,
Puerto Platy, niesamowitym widokiem ze szczytu
Pico Isabel del Torres, morzem kitelatawców fruwających nad
plażami Cabarete, adrenalinowym canyoneringiem
27 wodospadów Damajagua, czy w końcu widokami na dominikańską wieś, tylko utwierdzającymi w przekonaniu, że prawdziwa Dominikana zaczyna się poza zasięgiem puntacańskich palm...