Uderzamy jeszcze bardziej ku zachodowi, ku jeszcze bardziej dzikiej Dominikanie, miejscom, do którym turyści, a już zwłaszcza masowa turystyka się nie zapuszcza... Autko wytrzymało przejazd przez ponad dwutysięczne wzniesienia okolic Parku Narodowego Valle Nueva, więc i dalej tym bardziej powinno dać rady.
Okolice
jeziora Enriquillo w zachodniej części Dominikany, tuż przy samej jej granicy z Haiti to kolejne miejsce spoza turystycznego szlaku Dominikany. A szczyci się kilkoma przymiotami, sprawiającymi, że warto włączyć je w plan wojaży po tym kraju. Przede wszystkim to
największe jezioro całych Karaibów (pow. ok 200 km2), będące jednocześnie
największą ich depresją, bowiem położone jest 40m poniżej poziomu morza. Jezioro Enriquillo to także miejsce o unikalnym znaczeniu przyrodniczym. Jest siedliskiem dla masy gatunków ptactwa i gadów, by tylko wspomnieć o endemicznych dla wyspy
legwanach nosorogich, czy też
krokodylach amerykańskich. W końcu mogłem doświadczyć spotkania z jakikolwiek dzikim zwierzem w Dominikanie...
To także miejsce oporu
ludu Tainów, pierwotnego ludu wyspy, przeciw kolonizatorom hiszpańskim. Od ich sławnego wodza
Enriquillo, jezioro wzięło zresztą nazwę. Na ślady ich bytności na tych ziemiach, nie sposób nie natrafić.
Będąc w tym regionie warto również nadjechać nieco drogi, by poczuć klimat haitańskiej granicy. Podjechaliśmy do granicznej miejscowości Jimani. O przekroczeniu granicy haitańskiej, z uwagi na niepewną sytuację w tym kraju, nie mogło być mowy. Zresztą sama atmosfera przygraniczna nie była zbyt przyjazną... Wypiliśmy więc po butelczynie haitańskiego piwka Prestige i ruszyliśmy dalej ...
Zachodnie kresy Dominikany, to miejsca zdecydowanie warte wizytacji, to kolejne miejscówki potwierdzające tezę, że Domnikana to nie tylko bielutkie plaże betonowych kurortów