Koniec Roku się zbliża, więc i czas podsumowań. Może to będzie nieco buńczuczne i ociekające o przesadne chwalenie się, ale bynajmniej nie taka jest moja intencja tego posta. Jedni są dumni z własnych dzieci, inni samochodów, domów, jeszcze inni Bóg wie czego…
Moje życiowe marzenia zawsze kręcą się wokół chęci odkrywania świata, zobaczenia miejsc, o których rozmarzałem się w trakcie czytania za łebka podróżniczych książek, poznawania ludzi, fascynujących kultur, mierzenia się w trakcie podróżowania z własnymi słabościami, stawiania im czoła… Podróże mnie nakręcają i są kwintesencją mojego życia. Pieniądze na nie spożytkowane, uwierzcie byłoby tego potężna suma, uważam za swoją najlepszą inwestycję w życiu. Nigdy w ten sposób wydatkowanych pieniędzy nie żałowałem, uznając za niezbędny i konieczny wydatek dla własnego samorozwoju …
Ale do rzeczy… Jestem bardzo dumny z mojego podróżniczego roku 2022. Bez dwóch zdań podróżniczo najlepszego w mojej długiej, kilkunastoletniej podróżniczej przygodzie przez Świat. Pandemia wiele w mojej głowie zmieniła i o ile do jej wybuchu podróżowałem sporo, o tyle po ponownym otwarciu granic podróżuję już bez przerwy. Wyliczyłem, że w 2022 roku byłem w podróży ponad
250 dni w roku, odwiedzając w tym czasie
17 krajów Świata (licząc Polskę to nawet 18) na 5 kontynentach, w tym sporo nowych krajów, w których nie było mi danych być do tej pory. Odbyłem łącznię
44 loty samolotem. Mój projekt odwiedzenia 100 krajów Świata ma się dobrze, przybiera na mocy i liczebności, bynajmniej nie będąc jednak moją obsesją, czego dowodem choćby spędzenie największego szmatu czasu w tym roku w moim ulubionym miejscu na Świecie, w ukochanej Indonezji.
Cóż więc takiego udało mi się w tym roku zobaczyć :
- początkiem roku podróżowałem po Ameryce Centralnej, gdzie było mi danym zobaczyć aż 6 krajów
(Panama, Kostaryka, Nikaragua, Salwador, Honduras i Gwatemala), z czego 5 kompletnie mi nowych. Szczególnie zachwyciła mnie niesamowita aura i przedepokowy charakter Nikaragui z pięknymi kolonialnymi miastami, cudownymi wulkanami i niezapomnianym zjazdem z wulkanu Cerro Negro. Od razu kraj ten zaczął wkradać się w czołówkę moich ulubionych krajów Świata. Urzekł mnie też Honduras, kraj z przepiękną przyrodą i cudownymi ruinami Majów w Copan. Podobnież znana mi już wcześniej multikulturowa i bajecznie kolorowa Gwatemala. Zachwyciły niesamowite plaże Panamy. Nieco zasmucił pobyt w gangsterskim Salwadorze, gdzie w dniach mojego pobytu zamordowano na ulicach prawie setkę ludzi. Kompletnym z kolei rozczarowaniem była Kostaryka, która poza cudowną naturą, męczyła mnie masowym charakterem turystyki, pełnymi szlakami w dżunglach, abstrakcyjnie wysokimi cenami i zanikaniem już swego latino charakteru….
- odwiedziłem kilka krajów Europy (7 krajów), jak choćby oprócz dobrze mi znanych
Czech i Słowacji, również Finlandię, Łotwę czy Cypr. Wliczam w ten poczet także wizytę w
Turcji i spełnienie marzenia w postaci odwiedzin przepięknych tarasów krasowych w Pammukale. Wpadłem też z wizytą do
Polski, gdzie jakby nie było lubię wracać, choć liczba osób bliskich mojemu sercu niestety regularnie się kurczy ...
- spełniłem jedno z największych marzeń podróżniczych przejeżdżając jednośladem słynną Karakorum Highway. Mój ponad trzytygodniowy pobyt w
Pakistanie, kraju niesłusznie obdarzonym negatywną sławą w świecie podróżniczym i nie tylko. Kraju ludzi o wielkich sercach, niebywale przyjaznych i gościnnych. Przy tym kraju, gdzie spotykają się 4 największe pasma górskie Świata, a widoki są z tych najpiękniejszych, jakie miałem kiedykolwiek okazję zobaczyć… Przy okazji wizyty w Pakistanie, odwiedziłem już po raz któryś też
Emiraty Arabskie, konkretnie Dubaj i Abu Dhabi. Betonowe miasta na pustyni… Po raz któryś mnie nie zachwyciły…
- spędziłem ponad 3 miesiące w mojej ukochanej
Indonezji, miejscu w Świecie, w którym mi najlepiej. Znów wpadłem z wizytą do cyganów morskich na Sulawesi, odwiedziłem malutkie tasiery, orangutany i to na Borneo i na Sumatrze, wdrapałem się na wulkany Jawy czy Sumatry, poleżałem na plażach indonezyjskich Seszeli na wyspie Belitung, poszwendałem się po paskudnej Jakarcie, słuchałem gamelanów w Yogya’i, krążyłem skuterkiem po ulubionych miejscówkach Bali. Znów było pięknie, jak to w Indonezji…
- przejechałem kamperem spory kawałek Northern Teritory w północnej
Australii, patrząc w szczęki słynnych Saltie’s, zjechałem rowerem miasto Darwin
- wróciłem po wielu, wielu latach na kontynent południowo-amerykański, skąd zresztą właśnie piszę. Tutaj póki co zwiedzam
Kolumbię, z przepiękną kolorową Starówką w Cartagenie, Santa Marcie, czy też rajskimi wyspami San Andres na czele. Po Nowym Roku kontynuował będę przez kilka miesięcy wojaże szlakiem południowo-amerykańskim, gdzie kilka innych ciekawych krajów stanie się przedmiotem moich eksploracji…
To był cudowny podróżniczo rok. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się go powtórzyć. Choć obiecuję się starać. Szkoda, że na sam koniec przyniósł mi taką smutną wiadomość w postaci śmierci mojej ulubionej cioci, drugiej mamy...Wierzę, że gdzieś tam z góry, razem z moją prawdziwą mamą, dalej czuwać będą nad bezpieczeństwem i powodzeniem moich wypraw, patrząc moimi oczami na to, jak pięknym jest ten otaczający nas Świat.
Wszystkiego co Najlepsze w Nowym Roku. Zdrowia przede wszystkim. Spełniania marzeń, nie ważne pod jaką postacią i w jakiej formie. Życie bez marzeń jest niestety puste...
P.S. Pozwoliłem sobie na wykorzystanie wolnych chwil na rajskich wyspach San Andres, na popełnienie takiego postu...