Okres około-noworoczny spędziłem na kolumbijskim wybrzeżu Morza Karaibskiego, w departamencie Magdalena. A, że czasu miałem sporo, praktycznie pełne dwa tygodnie, spożytkowałem go dosyć intensywnie. Wypożyczonym motorkiem spenetrowałem region od stolicy departamentu, kolonialnego miasta
Santa Marta, aż po granice pustyni
La Guajira, docierając zresztą do stolicy sąsiedniego departamentu o tożsamej nazwie (La Guajira), do miasta Riohacha. Teren to dosyć bogaty w różnorakiego rodzaju atrakcje, czy to o znaczeniu historycznym, kulturowym, czy też przyrodniczym. W innych okolicznościach, zapewne byłbym wielce zachwycony odwiedzonymi miejscami, niemniej okres w którym było mi danym wizytować największe atrakcje departamentu Magdalena, to okres wakacyjny dla mieszkańców Kolumbii. Jeżeli napiszę, że w związku z tym przyszło mi odwiedzać te miejsca w nieopisanych tłumach, nie skłamię, tłumy były wszechobecne, uciążliwe i urągające przyjemności w normalnych warunkach płynącej z wizytowania takich miejsc. Wielokrotnie byłem wręcz zdegustowany koniecznością przebywania w tak niebywale urokliwych okolicznościach przyrody w tak niemożliwie olbrzymiej rzeszy ludzi…
Nie ukrywam więc sporego rozczarowania wizytowanymi miejscami. Ich walory estetyczne zapewne bardziej przypadłyby mi do gustu, gdybym mógł je zobaczyć w normalniejszych i spokojniejszych okolicznościach.
Z miejsc przeze mnie odwiedzonych, warto nadmienić o :
- kolonialnym mieście
Santa Marta, najstarszym hiszpańskim mieście w Kolumbii, założonym w
1525 roku, z śladową już pohiszpańską barokową zabudową kolonialną, zdecydowanie uboższą niż we wcześniej wizytowanej cudownej Cartagenie, przy tym z całkiem urokliwymi muralami,
- niewielkiej wiosce rybackiej
Taganga, będącej de facto obrzeżami Santa Marty, zapewne miejscu całkiem urokliwym, niestety nieprzebrane tłumy turystów skutecznie mnie do niego zraziły,
- górskiej wioseczce
Minca, położonej w górach Sierra Nevada, uważanych za najwyższe pasmo górskie Świata schodzące wprost do morza, zamieszkiwane przez indiańską społeczność Kogui. Minca oprócz walorów typowo górskich, zapewniających bajeczne widoki, możliwość odbycia wielu trekkingów, kusi także całkiem sporą ilością, dla mnie nieco przeciętnawych, wodospadów. Warto wspomnieć tu również o prekolumbijskiej osadzie
Ciudad Perdido (Zaginione Miasto), do której jednak z uwagi na brak czasu, jak i obawę przed masowymi wyprawami tam lokalnej społeczności, nie dotarłem.
-
Park Narodowy Tairona, reklamowany jako jedna z lepszych ostoi dzikiej przyrody w Kolumbii. Miejsce to niebywale mnie jednak rozczarowało. Tłumy turystów były nieprzebrane, plaże do granic możliwości załadowane, górskimi ścieżkami chodziło się w kolejkach, a zwierza nie sposób było upatrzyć. Dobrze, że choć z jednej strony wchodziłem do Parku nieuczęszczanym wejściem w Calabazo, więc choć przez jakiś czas mogłem słuchać własnych myśli. Koszmarne wspomnienia wizyt w kostarykańskich dżunglach w ubiegłorocznej wyprawie po Ameryce Środkowej powracały…
- hipsterskiej miejscowości nadmorskiej
Palomino, z chyba najpiękniejszymi w regionie, choć mimo to nie jakoś wybitnie spektakularnymi plażami. Miejsce to wspominam niebywale miło, bo wizytowałem tutaj super znajomych. Przyjemność spotkania się z nimi po kilku latach sprawiła, że nie chciało się zbytnio opuszczać tego miejsca…
- wjeżdżając już w granice departamentu
La Guajira, turystów było zdecydowanie mniej, co sprawiało że i podróżowanie było większą przyjemnością. Tutaj było mi danym w udziale odwiedzić stolicę departamentu,
miasto Riohacha, gdzie żyje całkiem spora społeczność pustynnego
ludu Wayuu, jak i solniska z
Sanktuarium Flamingów w Camarones, z wielką populacją przepięknych flamingów, w liczbie około 200 osobników, żyjących na wolności...