Opuściłem na jakiś czas Kolumbię. Niedługo tu wracam… Tymczasem pojechałem zażyć kąpieli na rajskich karaibskich wysepkach u wybrzeży Wenezueli. Na pierwszy ogień wpadła
Aruba, niewielkich rozmiarów wysepka (ok 180 km2, ok 110 tys. mieszkańców), wchodząca w skład trzech wysp funkcjonujących pod nazwą
ABC islands (Aruba, Bonaire, Curacao), a wchodząca przez spory szmat czasu w skład Holandii. Obecnie, od 1986 roku, stanowi już autonomiczny kraj wchodzący w skład Królestwa Niderlandów.
Aruba nigdy nie przenikała moich podróżniczych żądz. Ba, jeszcze dwa miesiące temu nawet nie przypuszczałem, że przyjdzie mi w udziale odwiedzić tę maleńką karaibską wysepkę. Fakt jej bliskości z Kolumbią, niedrogie połączenia stamtąd, połączony z wizytą tutaj kuzynostwa, wpłynął na to, że mogłem ową wysepkę uczynić miejscem podróżniczych peregrynacji. Dodatkowo Aruba dała mi możliwość odwiedzenia kolejnego kraju w moim projekcie odwiedzin 100 krajów Świata…Sporo argumentów na drodze ku odwiedzeniu tej wysepki...
Po Arubie zbyt wiele sobie nie obiecywałem. Jechałem raczej sceptycznie nastawiony. Miała to być destynacja wybitnie resortowa, przeżarta masową turystyką, z niewielką liczbą atrakcji pozaplażowych i nijak specjalnie atrakcyjna podróżniczo… Tymczasem rzeczywistość zweryfikowała moje wyobrażenia. Wyjeżdżając po kilku dniach z Aruby, żałowałem, że poświęciłem jej tak mało czasu, że wczesniej odmawiałem jej przymiotów o pozytywnym zabarwieniu.
Aruba kojarzy się z rajskimi plażami. Jedna z nich zresztą, plaża
Eagle Beach, rokrocznie wliczana jest w poczet najpiękniejszych plaż Świata. Widziałem sporo plaż w życiu, topowe w Indonezji, Filipinach, Tajlandii, Malediwach, Dominikanie, innych rajskich plażowych destynacjach, więc na sporo nie liczyłem. Tymczasem plaże arubiańskie mnie zachwyciły. Biel, śnieżna biel piasku, jest wręcz niewyobrażalna. Jego struktura, delikatna, uskakujący piasek pod stopami, sprawiający wrażenie, że człowiek kroczy po „ptasim mleczku”. Autentycznie, arubiańskie plaże mnie oczarowały. Tym bardziej, że turystów było całkiem mało, zdecydowanie mniej niż się tego spodziewałem. Jeżeli dodać do tego kolory Aruby, turkusy morza, te wszystkie pastelowe kamienice stolicy Oranjestad, kolorowe tramwaje, cudowne murale miasteczka San Nicolas, drzewka Divi Divi, fantazyjnie uginające się na wietrze niczym słynne Bonsai, dzikie bezkresy północnej i północno – wschodniej części wyspy, w obrębie Parku Narodowego Arikok, oj tak - Aruba potrafi się spodobać. Ta
„One Happy Island”, jak głosi oficjalny slogan reklamowy wyspy, sprawia, że człowiek rzeczywiście może tu poczuć ten karaibski luz, brak pośpiechu, uśmiech szerokości przysłowiowego banana, tak typowe dla mieszkańców tej wysepki. Tym, którzy szukają wysepki o rajskich przymiotach, przy tym mającej całkiem sporo ciekawych poza rajskich atutów, gorąco polecam odwiedziny tej małej wysepki karaibskich Wysp Zawietrznych. Nie będą zawiedzeni….
P.S. Jest jedna zadra na wizerunku tej wyspy. Są nią tutejsze flamingi, którymi szczyci się wyspa i które są jej symbolem. Niestety, nie występują one naturalnie na wyspie. Jeden z resortów wykorzystuje je do osiągania korzyści materialnych i przyciągania turystów chętnych ich zobaczenia, w swe podwoje. Podcinane są im lotki, by nie mogły odlecieć. Odwiedzając Arubę zachęcam do rozważenia etycznej strony podróżowania. Widziałem chwilę wcześniej piękne stada flamingów na wolności w Kolumbii, kilka dni później także na sąsiedniej wysepce Curacao. Będące na wolności, w potężnych stadach, niewykorzystywane przez człowieka dla zaspokajania własnych materialnych żądz, prezentują się najpiękniej.