W całkiem niedalekiej, jak na kolumbijskie dystanse, odległości od Bogoty, raptem niecałe dwieście kilometrów, czas równoważny kilkugodzinnej nocnej przeprawie autobusowej ze stolicy, leży piękne, kolorowe miasteczko
Salento. Położone jest ono centralnie w słynnej kolumbijskiej
strefie kawowej Zona Cafetera, miejscu w którym produkuje się rozsławioną w świecie kolumbijską kawę. Miejscu, którego walory kulturowe i estetyczne dostrzegła i sama
UNESCO, obejmując całą Zonę Cafetera swoim patronatem. Miasto, jak wiele niewielkich miasteczek kolumbijskich wręcz poraża kolorami fasad swoich kamieniczek. Do tego malutki ryneczek, pomnik samego Wyzwoliciela, wielobarwne dżipy poamerykańskie, pasjonująca gra w Tejo z ładunkami wybuchowymi, lokalny specjał w postaci pstrąga w brytwance z sosem czosnkowo-grzybowym i nasz hotelik z okiennicami wprost na ów ryneczek… Żyć nie umierać…
Nie dziwota, że nigdy owych okiennic nie domykaliśmy...
Już te ponadprzeciętne przymioty sprawiają, że warto miejsce to uczynić przedmiotem eksploracji na kolumbijskiej ziemi, koniecznym sine qua non wojaży po Kolumbii. Tymczasem w odległości kilkudziesięciu minut od miasteczka znajduje się jeszcze bardziej eksponowana atrakcja, jedna z najsławniejszych górskich destynacji całej Kolumbii, słynna
dolina Valley de Cocora… Dolina, widoki na którą porażają zmysły, zachwycają, są tymi z kategorii ponadprzeciętnych. Tym, czym miejsce zbudowało swoją światową renomę są urokliwe, strzeliste, najwyższe w świecie palm, palmy woskowe. Uznane przez kolumbijskie władze za symbol kraju i drzewo narodowe są świadectwem niezwykłej bioróżnorodności tego kraju. Owe palmowe giganty dorastające do nawet ponad 60 metrów, rosnące nawet do 200 lat, uderzające hen ku niebu, zabudowane niewielkim, nieproporcjonalnym do ich rozmiarów, pióropuszem u szczytu, porastają wyłącznie górskie lasy mgliste Kolumbii i śladowo północnego Peru, na terenach pomiędzy 2000 a 3100 metrów ponad poziomem morza…
Widok na skąpane w górskiej mgle strzeliste palmy woskowe, konie i bydło wypasające się u ich podstaw, niesamowity trekking do finki górskiej La Montana, poprzez bagniste pastwiska, gęsty tropikalny las deszczowy, w końcu łąki porastane przez owe palmowe giganty był chyba, póki co, największym doznaniem estetycznym moich już ponad półtoramiesięcznych wojaży po pięknej Kolumbii. Skojarzenia z widokami, jakich kiedyś doświadczyłem w niesamowitej Szkocji, są jak najbardziej na miejscu. Wysokie górzyska wokół, a wszystko skąpane a mistycznej mgle… Nie ukrywam, że myśli o dłuższym egzaltowaniu tego miejsca przenikały me myśli. Niemniej wizja zbliżającej się wielkimi krokami największej przygody na kolumbijskiej Ziemi, swoistej wisience na kolumbijskim torcie, okazały się mocniejsze...