Czas na
największą, albo jedną z dwóch największych z przygód, jakie przede mną w trakcie tegorocznej 14stej już z rzędu zimy w tropikach. Wszystko, czego do tej pory, w ciągu 1,5 miesiąca wojaży po Ameryce Południowej (Kolumbia) i jej wybrzeżu karaibskim (Aruba i Curacao), doświadczyłem było tylko swoistym preludium dla rzeczy wielkich, przystawką przed daniem głównym, smakowaniem pączka przed dostaniem się do jego lukrowego wypełnienia…
Uderzam do Amazonii, na spotkanie z
„Królową wszystkich rzek Świata”, na spotkanie z miejscami, zwierzętami, tubylcami, o których mój uwielbiony pisarski guru, wielokrotnie już przeze mnie wspominany
Arkady Fiedler, tak namiętnie pisał. Uderzam do dzikiej Amazońskiej selwy, do wspomnień z książek z zapartym tchem hurtowo w dzieciństwie pochłanianych, do nieśmiale wypowiadanych marzeń o odwiedzinach amazońskiej dżungli. Mistrzu, uderzam do miejsc, których opisy spod Twojego pióra, wytyczyły moją cudowną życiową drogę…
Byłem już kiedyś niedaleko, po stronie wenezuelskiej, trochę doświadczyłem czym jest potężna południowoamerykańska dżungla, czym jest pływanie potężną rzeką, wtedy była to Orinoko, czym jest łowienie piranii, innych rzecznych monstrów… Ale dopiero teraz będę mógł sobie powiedzieć, że stanąłem w miejscu, w którym kiedyś stąpał i o którym tak rzewnie pisał mistrz Arkady… I choć wiem, że rzeczywistość będzie już tutaj zgoła odmienna, że czasy mistrza dawno przeminęły, postęp cywilizacyjny dawno już zmienił tutejsze realia, skąpo odzianych dzikich Indian nie uświadczę, jestem przeszczęśliwy, że spełniam jedno z największych marzeń mojego dzieciństwa. Książki Fiedlera kształtowały moją osobowość, pobudzały ciekawość Świata, pozwoliły się w nim zakochać, wyznaczyć moją życiową, podróżniczą drogę… Teraz stawiam swoje kroki właśnie w miejscach, gdzie fabuła do tych książek przed ponad półwiekiem powstawała…
Witaj Amazonio…, ależ pięknie to brzmi…
Leticia, do której dotarłem po dwugodzinnym locie z Bogoty, po pokonaniu ponad 1000 kilometrów, to stolica kolumbijskiej Amazonii, wąskiego klina lądu, który wrzyna się pomiędzy sporo potężniejsze tutaj, sąsiednie Peru i Brazylię, dając Kolumbii sposobność oparcia się o północny brzeg królowej rzek, wyznaczając jej amazońską, południową granicę. Miasto to, niewielkich rozmiarów, z raptem 35 tysiącami mieszkańców, pełni w zasadzie funkcję
kolumbijskich wrót do Amazonii. Amazonii, której około 10 % przypada na część kolumbijską właśnie . Inaczej niż drogą wodną lub lotniczą nie sposób się tutaj dostać. To kolejny, z wielu już przeze mnie wizytowanych,
końców Świata… Kolumbijska brama do amazońskich atrakcji. O czym już na dzień dobry przekonałem się w tutejszym parku Santander, gdy po zachodzie słońca nadleciała chmarą skrzeczących papug, nie dając nawet sposobności usłyszeć własnych myśli. Ale o tych amazońskich atrakcjach już w kolejnych postach…