W zasięgu zaledwie dwóch godzin drogi od ekwadorskiej stolicy, już w prowincji Imbabura, znajduje się
jedno z najciekawszych centrów rękodzielnictwa w całej Ameryce Południowej.Zamieszkujący te tereny indianie
Kichwa, prekolumbijska grupa etniczna, posługujący się językiem Kichwa, jednym z dialektów Keczua, to jedna z najciekawszych grup etnicznych całego Ekwadoru. Dzięki swoim umiejętnościom twórczym, niesamowitym zdolnościom rękodzielniczym, udało im się w zamierzchłych czasach uzyskać autonomię od znacznie potężniejszego imperium inkaskiego, w zamian za zaopatrywanie inkaskich elit w doskonałej jakości wyroby spod ich ręki... Podobnież miało zresztą miejsce w czasach kolonizacji tych terenów okresu hiszpańskiego. Dzięki czemu ich kultura przetrwała do dziś, a wyroby tutejszych rzemieślników są współcześnie wielce poważanymi . Market rękodzielnictwa w
Otavalo, przy placyku
Plaza de los Ponchos cieszy się zasłużoną sławą hen daleko w świecie.
Uwielbiam takie miejsca. Kolory wabią oczy, prześcigają się by wymusić w potencjalnym widzu zawieszenie na sobie okiem na więcej niż tylko chwila. Cudowne tkane makaty, dywany, koce i swetry z wełny alpaki, czy lamy, piękne obrazy z twarzyczkami dziewczynek, multikolorowe hamaki, maski diabła Huma, srebrne zawieszki, można by wymieniać w nieskończoność. Oczy bolą od natłoku pięknych bodźców wizualnych, zmysły szaleją, materialna pokusa o sobie przypomina...I tylko kieszeń pustawa...Nieproporcjonalnie zasobna w porównaniu do bogactwa tutejszego targowiska rękodzieła...
W trakcie całodniowej eskapady poza Quito, odwiedziliśmy też dwie niesamowite laguny. Pierwszą z wizytowanych była położona znacznie bliżej miasta Otavalo
laguna San Pablo. Widok na górujący nad taflą jeziora wulkan Imbabura ( 4609 m), od którego zresztą nosi nazwę prowincja, dostojnie przeglądający się w jeziornej toni, był zapierającym dech w piersi. Pasące się w pobliżu lamy, uchwycone jednym kadrem łącznie z jeziorem i wulkanem wręcz prosiły się o nominację do nagrody w konkursie fotograficznym...
Jeszcze większe wrażenie zrobiła druga laguna -
Coicocha, wypełniająca kalderę ciągle aktywnego wulkanu, z dwoma wysepkami pośrodku całkiem sporej powierzchni jeziora, zamieszkiwanymi przez wielkie kolonie świnek morskich. Miejsce absolutnie unikalne, zwłaszcza widziane z pozycji niewielkiej łódki sunącej po tafli laguny. Gdyby czas pozwolił, nie omieszkalbym wybrać się na ponoć wielce atrakcyjny widokowo dwunastokilometrowy trekking wokół jeziorka wypełniającego wulkaniczną kalderę...
Wielce bogaty w atrakcje dzień niestety przypomniał o fakcie, że czas nie jest niestety z gumy. Powoli zachodzące słońce uświadomiło nas, że czas wracać do ekwadorskiej stolicy. Kolejny dzień na ekwadorskiej ziemi tylko uświadczył mnie w przekonaniu, jak niezwykle bogatym jest w atrakcje zarówno kulturowe, jak i przyrodnicze
Ekwador. Kraj na standardy południowoamerykańskie niewielki rozmiarowo (ciągle o powierzchni prawie równej Polsce), wielki atrakcjami tamże się znajdującymi.
Kolejna destynacja to już największy hit i turystyczny magnes tego kraju... Ale o tym już w stosowniejszym momencie...