Trochę już minęło czasu od mojego ostatniego posta. Zdążyłem już opuścić Ekwador, przemierzyć kolejny kraj. W końcu szykuję się na wizytę w jeszcze innym. Nim ku temu dojdzie, muszę raz jeszcze wrócić do ekwadorskich realiów. Byłoby sporym zaniechaniem z mojej strony, gdybym nie nadmienił choć słowem o tamtejszym śródgórskim miasteczku Baños.
Baños jest kolejnym z miejsc na mapie Ekwadoru, które niebywale mnie zauroczyło..Uważane bywa za ekwadorską mekkę wszelakich aktywności sportowych, również tych o charakterze adrenalinowym. Niewielkich rozmiarów miasteczko, całkiem urokliwe, czyste i zadbane, zachwyca przede wszystkim atrakcjami znajdującymi się poza jego miejskimi rogatkami. Schowanymi gdzieś pomiędzy górzyskami okolicy, w cieniu potężnego wulkanu
Tungurahua. Wystarczy wziąć, wypożyczyć rower i ruszyć słynną
Ruta de las Cascadas, by zobaczyć niezwykłe wodospady okolicy. Przepiękny wodospad Paillon del Diablo, z hektolitrami wody zlewającymi się w dół przepaści, z dosłownie hukiem wodospadu, bardziej dzikie a nie mniej urocze Manto de La Novia czy Cascada Agoyan, sporo innych równie urodziwych. Widziałem już masę wodpospadowych krain na swojej podróżniczej drodze. Te z okolic Baños niewątpliwie należą do jednych z najpiękniejszych, jakie było mi danym kiedykolwiek spatrzyć. Ich mnogość, urokliwość, naturalny charakter zachwycają. Przewieszone nad nimi, w ich sąsiedztwie tyrolki, wagoniki, kolejki linowe, szklane mosty zapewniają nie lada doznania, zwłaszcza adrenalinowe. Było mi danym zjeżdzać tyrolką ponad kilometrową trasą nad jednym z wodospadów, słuchać odgłosów łamiącego się szkła (efekt dźwiękowo-wizualny) na wiszącym moście, jechać rozhuśtanym wagonikiem tzw.tarabitą nad olbrzymim kanionem z widokiem na trasę przemytników Ruta de Contrabandistas. Pohuśtałem się na słynnej huśtawce, chyba najsłynniejszej w całej Ameryce Południowej, z widokiem na wulkany przy
Casa de ArbolByło pięknie. Malutkie rozmiarami Baños to jedno z topowych miejsc na przepięknej trasie moich ekwadorskich wojaży. Miejsce, z którego smutno było wyjeżdżać, które było wisienką na torcie moich ekwadorskich, zdecydowanie za krótkich, peregrynacji...
Czas biegnie nieubłaganie. Jak to zwykle bywa, nie idzie mu stawić czoła. Jak wspominałem na wstępie, opuściłem już jakiś czas temu Ekwador. Mam nieodparte przekonanie, że jeszcze nie jeden raz przyjdzie mi w udziale bywać w tym państewku. Raptem ponad 3 tygodnie tutaj, pełne niezwykłych widoków, cudownych przygód, niesamowitych destynacji, sprawiły, że ów niewielki, jak na Amerykę Południową, kraj wliczam w poczet moich ulubionych krajów Świata. Ma wszystko, czego podróżnicza, głodna doznań i przygód podróżnicza dusza zapragnie... Niesamowitą i niebywale bioróżnorodną przyrodę, cudowne góry, masę bogatej historii, ciekawe miejsca pod względem kulturowym, ludy tubylcze... Oj, można w Ekwadorze sporo doświadczyć, sporo przeżyć i zakosztować. Będę tu nie raz wracał. Tego jestem więcej niż pewien...
.