Miasteczko
Trinidad, moja kolejna kubańska miejscówka, uważane bywa za prawdziwą kolonialną perełkę tego kraju. Nie dziwota, że i ono, jak i wcześniej wizytowane Havana i Dolina Viñales, objęte zostały patronatem
UNESCO. Swój szczyt rozkwitu przeżywało w czasach boomu cukrowego, w XVIII i XIX wieku, gdy okoliczne wielkie plantacje trzciny cukrowej (choćby w słynnej dolinie Valle de los Ingenios) przynosiły olbrzymie fortuny tutejszym możnowładcom. Fakt wykorzystywania ku osiąganiu owych profitów niezliczonej rzeszy niewolników (szacuję się ją na ok 30 tysięcy) jakby został przez historię przemilczany. Na jej kanwy wynoszono wyłącznie dorabiających się na ich wyzysku potężnych latyfundystów ziemskich. Dziś, spojrzenie na ciemnawe twarze mieszkańców miasteczka może przypominać, czyimi są potomkami...
Trinidad, położony w otoczeniu
gór Sierra del Escambray to miasto nad wyraz urokliwe. Kolonialne kolorowe kamieniczki, wąskie uliczki brukowane kocimi łbami, przyjemne restauracyjki, epokowe kościółki, kolasy, bryczki i amerykańskie oldmobile na miejskich traktach, wszystko to łączy się w obraz miasta niczym zastygłego w czasie. Miasta ciągle niczym z czasów tutejszego cukrowego boomu. Taki Stary Świat zawsze do mnie przemawiał, toteż nie może dziwić, że Trinidad bardzo przypadł mi do gustu. Zasiadywałem w restauracyjkach, podglądając niespieszny rytm miasta, wysłuchiwałem dźwięcznej muzyki na schodach słynnej Casa de La Musica, odbyłem szereg rozmów z lokalsami, chłonąłem uroki miasteczka. Taka Kuba do mnie przemawia, bez dwóch zdań.
Kolejnym wielkim atutem miasta jest bliskość od morza. Niedaleko położona plaża
Playa Ancon, uważana bywa za jedną z najpiękniejszych plażowych destynacji Kuby. Zbyt wielu ich na wyspie nie widziałem, uroku rzecz jasna odmówić im nie sposób, niemniej szału, szczerze mówiąc, nie robią. Choćby do plaż sąsiedniej Kubie Dominikany im daleko. Nie mówiąc już o innych częściach świata, zachwycających idyllicznymi plażami. Grilowanemu homarowi, zapijanemu mojito, oczywiście odmówić sobie, w takich plażowych okolicznościach, nie mogłem...
Opuszczając Trinidad, wyjeżdżałem z poczuciem sporego niedosytu. Krótki, raptem 11-dniowy pobyt na Kubie, mocno ograniczał moje możliwości poznawcze. W Trynidadzie też nie było mi danym zobaczyć wielu z mnoga atrakcji, jakie miasto i okolice oferują. Choćby pięknych wodospadów, skrywanych w dżungli pobliskich gór Sierra del Escambray... Nic to, jest powód by tutaj wrócić...