Całą Amerykę Środkową, sporo Południowej zjechałem, kilka krajów Karaibów także. Kolor zielony zapełnił mapę miejsc odwiedzonych w tym regionie Świata. Tylko dwa białe punkty rażą w oczy, świecąc na czerwono. Stany Zjednoczone i Meksyk. O ile tych pierwszych na podstawie własnych przekonań światopoglądowych, nie mam póki co w planach odwiedzać, o tyle Meksyk zawsze jakoś się ostawał, odkładany na kiedy indziej, na niepewną przyszłość.
Owa przyszłość nadeszła właśnie teraz. Opuściłem po 3 tygodniach przepiękny Ekwador, mam w planach jeszcze jeden wpis podsumowujący, miast wpisów z konkretnych miejsc, skoro powielałem w sporym zakresie trasę, którą pokonywałem tu już w lutym tego roku. Wolne 12 dni pomiędzy Ekwadorem a dwumiesięcznym, zbliżającym się pobytem na Kubie, postanowiłem przeznaczyć na odwiedziny właśnie Meksyku. Spodziewam się, że wizytacja jego najbardziej turystycznej części – Jukatanu, na której zamierzam się skupić, w dodatku w okresie świątecznym może nie być najlepszym pomysłem. Niemniej, jak się nie ma, co się lubi... Nie mam kiedy wygospodarować większej ilości czasu na ten kraj, a ograniczać pobytu na Kubie nie zamierzam. W końcu obiecałem sobie wrócić tam na dłużej...
Jako miłośnika historii i wszystkiego co z nią związane, najbardziej przyciągają mnie w tym regionie pozostałości po wielkiej cywilizacji Majów. Kroczyłem już majańskim śladem w Gwatemali (Tikal, Yaxha, Quirigua), Belize (Xunantunich), Hondurasie (Copan), Salwadorze (Tazumal), tymczasem w ich największym skupisku, na Jukatanie gdzie ich całkiem sporo, do tej pory stopy nie postawiłem. Tym tropem ruszę więc podczas pobytu w tej części Meksyku, choć zapewne nie omieszkam również pokorzystać z uroków bielutkich plaż majańskiej Riwiery...W końcu, jak Święta w moim wydaniu, to tylko pod palmą ...