Czuję się jakbym stał na rozdrożu dróg. Jakbym w końcu zjechał z tej dziurawej, pełnej garbów, kolein, nieprzyjemnych niespodzianek gminnej drogi i miał wjeżdzać na równiutką jak stół, idealnie wygładzoną, z jeszcze nienaganną nawierzchnią autostradę. Przenosząc owe metafory na grunt krajów, o których myślę, dla normalnie rozumującego Kowalskiego, znającego choć trochę geopolityczne realia Świata, moje porównanie nijak nie miałoby racji bytu. Jak można porównywać Meksyk, kraj który właśnie opuszczam, jakby nie było kraj demokratyczny, z inicjatywą prywatną do skostniałej od socrealistycznych wizji Świata Kuby ... Jak można...
Meksyk mnie już męczył. W zasadzie Jukatan. Czułem się jakbym był w jakimś amerykańskim stanie. Kolokwialnie mówiąc już nim rzygałem. Przerażały mnie tutejsze ceny, abstrakcyjnie oderwane od rzeczywistości, męczyły wszechobecne tłumy, naganiactwo, konsumpcyjne nastawienie. Wyczekiwałem z utęsknieniem dnia, kiedy stąd wyjadę. Jukatan jest piękny, bez dwóch zdań. Z cudownymi cenotami, które na mnie wywarły niesamowite wrażenie, z pięknymi ruinami majańskich miast dla których tu przyjechałem, ale jednocześnie stracił gdzieś tą swoją autentyczność, ten powiew inności, tego swojego meksykańskiego ducha. Stał się skrajnie porównywalny do tych wszystkich miejsc, które wstępując na drogę masowej turystyki zatracają się same w sobie... Nie wrócę już na Jukatan ... Kompletnie nie moje to klimaty. Kompletnie nie potrafiłem się w nich odnaleźć, mimo że próbowałem go smakować po swojemu, starając się zaglądać za kurtynę konsumpcjonizmu, pokonując jak ten wariat setki kilometrów małym wysłużonym skuterkiem. Odkryłem kilka perełek, cudowne nieturystyczne cenoty w Coba, majańskie ruiny miasta Coba, cudowne miasteczko Valladolid pełne pastelowych domków. Te miejsca skłaniają mnie do wiary w Meksyk. Wiary, że wyjeżdżając poza ten jukatański cyrkus, trafię na przyjaźniejszą twarz tego kraju...
Dusza się raduje. Zjeżdzam z tej nieprzyjaznej drogi, kierując swe kroki na cudowną, skąpaną w dawnych czasach, nieco mroczną, ale uśmiechniętą w swej niemocy i zatraceniu Kubę. Smutny to kraj, a jednocześnie taki piękny. Kraj intrygującej historii, starych oldmobili, sypiącej się secesyjnej Hawany, niezwykle pięknych kobiet, salsy tańczonej na ulicach, hektolitrów mojito jak nigdzie indziej smakujących. Pysk mi się cieszy, bo wracam na Kubę. Obiecałem sobie, że wrócę tu na dłużej, co też niniejszym czynię...
Kolejne dwa miesiące spędzę na tej cudownej wyspie ...